Podczas gdy większość pisarzy zajmuje się typową beletrystyką, syn Mela Brooksa stale idzie pod prąd, tworząc dzieła, które za wszelką cenę próbują się od niej odciąć. Nietrudno dostrzec, że autor mimo iż opisuje fikcyjne wydarzenia, to stara się je ubrać w szaty realizmu, zrywając przy tym ze standardową formą powieści. Jego debiut, Zombie survival, był poradnikiem na wypadek kataklizmu, jakim jest plaga zombie. Choć pisany z przymrużeniem oka, zawierał wszystko to, co w tego typu wydawnictwie niezbędne, a przy założeniu, że żywe trupy faktycznie istnieją, mógłby nam rzeczywiście uratować skórę. World War Z z kolei idzie jeszcze dalej, bo opowiada o toczonej na całym świecie wojnie z tymi istotami, a robi to w formie relacji osób, które przeżyły ten koszmar.

Niełatwo jest napisać książkę, która przekona czytelnika, że przedstawiona w niej historia rzekomo miała miejsce naprawdę. Brooksowi się to udało. Forma rozmów z ocalałymi, którzy opowiadają o tym, jak wyglądał przebieg wojny, była strzałem w dziesiątkę. Nie tylko uwiarygodnia opowieść, ale pozwala spojrzeć na nią z kilku całkowicie zróżnicowanych perspektyw - wojskowego, duchownego, cywila, mężczyzny i kobiety, a nawet niewidomego. W dodatku rozmówcami są ludzie z różnych zakątków świata, wychowani w odmiennych kulturach i strefach klimatycznych. Dlatego każda osoba przeżyła to piekło na swój sposób, doświadczała innych rzeczy i co innego utkwiło jej w pamięci. Obraz wojny jest więc niezwykle barwny i szczegółowy.    

W World War Z najbardziej zaskakuje przywiązanie do detali. Autor starał się zwrócić uwagę dosłownie na wszystko, znaleźć odpowiedź na każde pytanie, jakie mógłby zadawać sobie czytelnik podczas lektury. Ukazanie początków, przebiegu i zakończenia wojny to oczywista podstawa przy takiej tematyce, ale już zmieniająca się sytuacja geopolityczna świata - niekoniecznie. Brooks pokazuje zachowania rządów w obliczu klęski, podejmowane przez nie kroki, a także wewnętrzne spory. Nie zapomina także o konfliktach rodzących się między poszczególnymi państwami, nawet pomimo istnienia wspólnego wroga. Co więcej, opisuje także wpływ czynników geograficznych i pogodowych na samą walkę. Pisarz tak na dobrą sprawę pokrywa każdy aspekt wojny, nie umyka mu nawet piętno, jakie odciska ona na psychice ludzi. Oczywiście zdarzają mu się również drobne wpadki, jak chociażby zombie na dnie oceanu, które przecież ciśnienie z miejsca by wykończyło. Przeważnie są to jednak drobiazgi nie wpływające na odbiór całości.

Max Brooks, co nie było jeszcze aż tak widoczne w przypadku Zombie survivalu, świetnie posługuje się słowem pisanym. Każde relacjonowane wydarzenie wręcz ożywa nam przed oczami, dając wyobraźni ogromne pole do popisu. Lekkość stylu i plastyczność opisów pozwalają nam w pełni zagłębić się w ten wyniszczony wojną świat. Czasami naprawdę łatwo jest zapomnieć, że to, co czytamy, to jedynie sprawnie napisana bujda na resorach.

World War Z zapoznaje nas z tym, jak wyglądała batalia z nieumarłymi toczona przez piechotę, marynarkę, lotnictwo, a nawet nurków i straż sąsiedzką utworzoną w bezpiecznych obozach. Jednak książka nie opowiada jedynie o samej walce z truposzami, ale także o zmaganiach z innym wrogiem, takim jak głód, zimno i ludzkie słabości. Wiele podrozdziałów przyprawi nas o dreszcze lub napływającą do oka łzę - chociażby poruszona kwestia kanibalizmu wywołuje dość nieprzyjemne uczucia. I o ile przez większość czasu książka poraża swoim realizmem, tak zdarzają się momenty, które potrafią wybić z klimatu i zaburzyć ten dość ponury ton. Kompletnie nie przypadła mi do gustu relacja niewidomego Japończyka, która chwilami była niebywale głupia i niewiarygodna, podobnie zresztą jak i opowieść pewnego nerda, który siedząc przed komputerem nawet nie zauważył, że całe miasto pogrążyło się w chaosie. Tutaj autor trochę odpłynął, szkodząc tym samym swojemu dziełu.

Powieści skupiających się na zombie są setki, jeśli nie tysiące, a wszystkie bardzo do siebie podobne. World War Z natomiast zaskakuje świeżością i oryginalnym podejściem do tematu. W końcu nikt wcześniej nie podjął się próby zrelacjonowania nieistniejącej wojny z żywymi trupami, która ogarnęła cały glob, stawiając ludzkość na krawędzi zagłady. Taka lektura to zupełnie nowe doznanie, dalekie od tego, czym dotychczas raczył nas ten gatunek. Gdyby kiedyś jakimś cudem narodził się wirus reanimujący ludzkie zwłoki, a człowiek musiałby mu stawić czoła, to wizja Brooksa byłaby chyba najbliższa temu, jak faktycznie wyglądałoby takie starcie ze wszystkimi tego konsekwencjami.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj