Whiskey Cavalier pokazuje coś, co rzadko oglądamy w pilotach nowych seriali. Twórcy całkowicie wyklarowali konwencję i tożsamość swojej produkcji na etapie przygotowań. Od razu widać, z czym mamy do czynienia, jakie panują tutaj zasady i dlaczego powinno widzom na tym zależeć. To taka sytuacja, gdy doskonale wiemy od samego początku, że twórcy nie podchodzą śmiertelnie poważnie do siebie i snutej na ekranie opowieści. Dystans w niej budowany pokazuje, że ma być to lekka, dynamiczna rozrywka kompletnie nie na serio. I to okazuje się strzałem w dziesiątkę. Zatem mamy historię o szpiegach, która pod kątem fabularnym nie mówi nic nowego, ambitnego czy wyszukiwanego. Cała obrana wizja nie na poważnie objawia się w tym, że forma budowy odcinka jest jego najmocniejszą zaletą i napędza zainteresowanie. Mamy bowiem dużo wspomnianego już dystansu, dobrze trafiającego w punkt lekkiego poczucia humoru i dynamiczną akcję. Oparcie dynamiki komediowej i fabularnej na niezwykle wrażliwym agencie FBI i zimnej agentce CIA przywodzi na myśl dużo innych produkcji, w których totalne przeciwieństwa muszą ze sobą ciągle się konfrontować i wcale się nie dogadują, a - co jest oczywiste - ostatecznie będą ze sobą pracować. Sęk w tym, że Whiskey i Frankie są przyzwyczajeni do pracy solo, więc perspektywa ich rywalizacji o przewodzenie podczas kolejnych misji ma w sobie niezwykle zabawny potencjał humorystyczny. Nawet nie przeszkadza, że na tym etapie nie widać na horyzoncie żadnego wątku głównego rozpisanego na cały sezon.
fot. Craig Sjodin/ABC
Lauren CohanScott Foley sprawdzają się w głównych rolach lepiej, niż oczekiwałem. Tworzą duet, którego przekomarzanie się  można oglądać z uśmiechem i pozytywnymi emocjami. Jakaś chemia pomiędzy nimi jest, a kreacja postaci, choć oparta na oczywistych i prostych zasadach, dobrze komponuje się z całą konwencją historii. To własnie ten duet stanowi o sile serialu i jego potencjalny rozwój może być gwarancją emocji i humoru. Przygotowana historia jest prosta, klarowna, z dość oczywistymi twistami. To taka rzecz, która nie jest wymagająca i nie udaje niczego poważnego. Ma być lekko, przyjemnie, przy czym widz ma odpocząć, nie myśleć. To nie jest szpiegostwo w stylu Bonda czy Bourne'a. Jakbym miał użyć filmowego porównania, pod kątem konwencji pochodzącej z dystansem do pracy wywiadowczej najbliżej temu do True Lies z lat 90. Jest akcja, jakaś tam prosta intryga i dopełniające całość sceny humorystyczne, których  nie łączylibyśmy ze szpiegowskimi serialami. Choćby wszelkie ciut przegięte motywy z wrażliwością tytułowej postaci. Whiskey Cavalier to pozytywne zaskoczenie, bo dostajemy rozrywkę, którą po prostu ogląda się z przyjemnością. Nie ma znaczenia fabularna prostota, znane motywy czy pewne oczywistości. Liczy się frajda płynąca z ekranu, która daje niemałą przyjemność. A takie seriale też są potrzebne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj