W pierwszych minutach filmu Borat: Cultural Learnings of America for Make Benefit Glorious Nation of Kazakhstan jest pewna scena, podczas której główny bohater spotyka się z panem mającym zademonstrować mu, na czym polega amerykańskie poczucie humoru. Segment ten jest niezwykle zabawny na wielu poziomach. Pan nie potrafi zrozumieć, czemu Borata śmieszą dowcipy o seksie z teściową, a Borat nie jest w stanie pojąć, na czym polegają tzw. „not jokes”. Trener dowcipu stara się niezwykle mocno przekazać „cywilizowaną kulturę” dzikusowi. W pewnym momencie zaczyna mówić do niego jak do dziecka, zapominając się w wykładaniu światłej wiedzy. Biedak nie zdaje sobie jednak sprawy, że wszystko to, co według niego jest „należyte”, „słuszne”, „stosowne”, dla radosnego anarchisty Sacha Baron Cohen to gwóźdź do trumny amerykańskiego poczucia humoru. Gdy oglądam ten moment po latach, rzuca mi się w oczy jeszcze jeden istotny aspekt. Oto samozwańczy (lub nie) ekspert od poczucia humoru nieświadomie poucza geniusza komedii, jak być śmiesznym. Za pomocą wykresów, tabelek i regułek edukuje obcokrajowca w kwestii dowcipu. Jego rozmówca natomiast, nie wysilając się zbytnio, nie tyle ośmiesza Bogu ducha winnego trenera, co nabija się z mechanizmów sprowadzających humor na manowce poprawności politycznej, kategoryzując go przy okazji bezlitośnie. Powyższy motyw to właśnie wyznacznik stylu Sachy Barona Cohena i najjaśniejszy punkt w jego twórczości. Jak w świetle tego prezentuje się najnowsze dzieło komika? Niestety niezbyt imponująco. Tak naprawdę pierwszy odcinek ratuje dopiero ostatni segment, w którym Sacha Baron Cohen ponownie zasiada na komediowym tronie. Zacznijmy jednak od początku.
fot. Showtime
Who Is America? to serial wyprodukowany przez stację Showtime, w którym twórca Borata wciela się w postacie reprezentujące postawy życiowe charakterystyczne dla amerykańskiego społeczeństwa (choć nie tylko). Mamy więc radykalnego weterana na wózku (który jednak nie jest inwalidą), lewicującego posthipisa, byłego skazańca i izraelskiego zwolennika broni. Całość parodiuje tzw. reality TV, czyli programy dokumentalne pokazujące życie zwykłych bądź niezwykłych ludzi podczas ich codziennych obowiązków. W pierwszym odcinku każda z postaci dostaje swoje pięć minut, choć najbardziej interesujące wydarzenia mają miejsce na samym końcu. Serial produkuje stacja Showtime, co jest pewną wskazówką w kwestii jego charakteru. Jak wiemy, stacja słynie z antytrumpowych i antyrepublikańskich postaw (co widać chociażby w animacji Our Cartoon President). Ci, którzy spodziewali się ostrej jazdy po bandzie, w tym względzie mogli poczuć się więc nieźle zaskoczeni, gdy zobaczyli pierwszego gościa Cohena. Otóż w początkowych minutach odcinka komik w przebraniu weterana na wózku, rozmawia z samym Berniem Sandersem – idolem amerykańskiej lewicy. Czy artysta rzeczywiście ma aż tak wielkie "cojones", aby spróbować podejść tego polityka? Z drugiej strony, jakie może mieć argumenty w rozmowie z tym działaczem? Sanders to przecież nie trzecioligowy, przygłupi karierowicz, a jeden z najwybitniejszych umysłów współczesnego świata. Początek epizodu zdecydowanie może zaintrygować, jednak już po chwili wszystko staje się jasne.
fot. Showtime
Otóż Cohen nawet przez sekundę nie próbuje szydzić ze swojego rozmówcy. Ofiarą satyry okazuje się postać, w którą wciela się komik. Artysta nabija się z radykalizmu i głupoty, co jest słuszną ideą, ale wykonanie pozostawia tu dużo do życzenia. Stosowane są dość tanie chwyty i mało wysublimowane zagrania. Co gorsza, nie ma możliwości, aby Bernie Sanders nie połapał się w tej całej maskaradzie. Jak na jeden z najtęższych umysłów świata przystało, z pewnością rozszyfrował swojego rozmówcę, co zresztą w pewnych momentach rzuca się w oczy. Całe szczęście nie wychodzi ze swojej roli i do samego końca gra ją brawurowo. To dzięki niemu ten segment ma w sobie trochę humoru. Gdzie się podział więc wielopoziomowy żart Cohena? Na pewno nie jest widoczny w dwóch kolejnych częściach epizodu. W pierwszym z nich komik jako przerysowany lewak odwiedza bogate republikańskie małżeństwo, w drugim, w przebraniu byłego skazańca przybywa do galerii sztuki. W obu przypadkach na talerzu pojawiają się wątpliwej jakości komediowe potrawy. Seks z delfinem, malowanie odchodami czy pędzel z włosów łonowych to oczywiście motywy charakterystyczne dla twórczości Cohena, ale nie można opierać konwersacji tylko na nich. Takie rozwiązanie sprawia, że śmiejemy się nie tyle z kontekstu rozmowy, co z samych kloacznych żartów Cohena. Wcześniej takie elementy były częściami składowymi większej całości, teraz są jedynie dowcipem nastawionym na tani poklask.
fot. Showtime
W obu przypadkach rozmówcy sprawiają wrażenie, jakby również rozszyfrowali swojego gościa. Wchodzą jednak w konwencję i grają do samego końca. Pozwalają na szarżę Cohena i czasem zbyt ochoczo przystają na jego pomysły. Jest to bardzo nienaturalne w porównaniu do rozmówców poprzednich wcieleń artysty, którzy momentami zachowywali się bardzo nieobliczalnie, próbując zachować twarz w konfrontacji z inną kulturą czy postawą społeczną. Z drugiej jednak strony Who is America? to trochę odmienny format. Można odnieść wrażenie, że Cohen nie tyle skupia się na ośmieszeniu swoich rozmówców, co na sparodiowaniu postaci, w które się wciela. To przecież one są ofiarami systemu. Głupi radykałowie (nieważnie czy prawicowi, czy lewicowi), których światopogląd warunkuje telewizja i przebiegli politycy. Szkoda tylko, że Cohen jak na razie nie używa bardziej wysublimowanych metod demaskatorskich i stawia na żarty o kupie i menstruacji. Całe szczęście odbiór odcinka zmienia się diametralnie w ostatnim segmencie, który idealnie wpasowuje się w styl twórcy Brüno. Spotykamy pułkownika Errana Morada, izraelskiego eksperta od terroryzmu. Przeprowadza on właśnie akcję mającą nakłonić amerykańskich kongresmanów i lobbystów do poparcia programu pozwalającego używać broń palną dzieciom od trzeciego roku życia. Erran spotyka się więc z politykami i działaczami, którzy chętnie popierają tę akcję, a nawet występują w reklamówce tej inicjatywy. Science fiction? Nie u Sachy Barona Cohena! Świetny samonapędzający się koncept, który staje się wielki, dzięki głupocie wypowiadających się oficjeli. Doskonale koresponduje z wcześniejszymi dokonaniami Cohena. Jedynie co się tutaj rzuca w oczy, to dość dziwaczna charakteryzacja Errana. Jego twarz przypomina maskę i jest dość nienaturalna, choć trzeba przyznać że Morad przy tak dobrych pomysłach fabularnych ma szansę stać kolejnym klasykiem jak Ali G, Borat czy Bruno. Ostatni segment ratuje odcinek, który niestety pozostawiał wiele do życzenia pod względem artystycznym. Erran Morad dobrze rokuje i dzięki niemu zdecydowanie warto dalej oglądać Who is America?. Widać, że Cohen nadal ma ciekawe pomysły i wciąż umie podejść swojego rozmówcę, tak aby wyzwolić u niego całe pokłady idiotyzmu. Po premierowym epizodzie można być optymistycznie nastawionym, choć jak na razie ciężko przymknąć oko na momenty, w których Sacha Baron Cohen zapomina o tym, że jest jednym z najlepszych pranksterów na świecie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj