Pierwszy sezon Wiedźmina nie był perfekcyjny. Miałem do niego sporo uwag. Miejscami czuć było niedostatki budżetowe. Wiele osób narzekało również na przeskoki czasowe w przedstawianej fabule. Wprowadzały one pewien chaos. Gdy jednak drogi Geralta (Henry Cavill) i Ciri (Freya Allan) się połączyły, historia wskoczyła na odpowiednie tory. Drugi sezon rozpoczyna się od ekranizacji Ziarna prawdy. By całość pasowała do konwencji serialu, scenarzyści musieli to opowiadanie zmienić. W oryginalnym tekście Wiedźmin do dworku Nivellena przybywa sam. Jednak w serialu towarzyszy mu, będąca pod jego opieką, Ciri. Trudno byłoby twórcom wytłumaczyć jej nagłe zniknięcie. Idiotyczne byłoby tłumaczenie, że została w jakiejś gospodzie i czeka na powrót swojego opiekuna, który wyruszył na krótką wyprawę. Łatwiej było ją po prostu dopisać do opowiadania. Muszę przyznać, że udało się ją wpleść w historię z niezwykłą naturalnością. Nie czuć, że jej obecność jest wymuszona czy nader sztuczna. Mało tego. Poczułem nawet, że jej pojawienie się dobrze robi całej opowieści. Takich zmian, większych lub mniejszych, w całym sezonie jest oczywiście mnóstwo. Wynika to z tego, że twórcom zależało na utrzymaniu płynności, a nie szarpaniu fabuły. Jak przyznała sama showrunnerka Lauren Schmidt Hissrich, w ekranizacji nie można sobie pozwolić na to, by postaci w niewytłumaczalny sposób znikały i potem nagle, jakby nigdy nic, znów się pojawiały. To wprowadzałoby chaos, a tego nikt nie chciał. Dlatego od początku sezonu Ciri towarzyszy Geraltowi i stara się z nim nie rozstawać. Widzowie mogą też śledzić dalsze losy Yennefer. Ma ona nawet jakby swoją oddzielną historię, która oczywiście połączy się w pewnym momencie z głównym wątkiem.   W drugim sezonie Wiedźmin prezentuje się o wiele lepiej pod względem wizualnym. Widać, że Netflix tym razem nie skąpił grosza. Najwidoczniej pierwszy sezon udowodnił szefostwu, że może być kurą znoszącą złote jaja, ale potrzeba większych nakładów finansowych, by móc dostarczyć widzom tego, czego oczekują po tym tytule. A oczekują sporo. Efekty specjalne są dużo lepiej wykonane, a odwiedzane przez bohaterów wnętrza nie wywołują już uczucia taniości. Najlepszym tego przykładem jest wygląd Kaer Morhen, czyli siedziby wiedźminów. Zarówno wielka sala, jak i dziedziniec, na którym odbywają się mordercze treningi Ciri, wyglądają świetnie. Scenografowie stanęli na wysokości zadania, dopracowując wszystko w najmniejszym szczególe. Widać też, że Netflix nareszcie dogadał się z CD Projekt Red i już nie udaje, że nie ma z grami nic wspólnego. Tak więc sprawne oczy fanów dostrzegą wiele ukrytych easter eggów. Wyłuskiwanie ich sprawi widzom dużo radości. A jest ich pochowanych na drugim i trzecim planie mnóstwo.   Również wygląd potworów, z jakimi przychodzi się Geraltowi w tym sezonie zmierzyć, jest dużo lepiej dopracowany i potrafi wzbudzić grozę. Widać, że twórcy uczą się na błędach i już wiedzą, że widownia lubi oglądać potwory, nie przepada za to za chaotycznym montażem scen akcji. Nowy sezon kładzie także podwaliny pod zbliżający się spin-off zatytułowany The Witcher Blood Origin. Bardzo często mówi się więc o koniunkcji sfer, czyli katastrofie, która wydarzyła się jakieś 1000 lat temu i spowodowała, że na świecie pojawiła się magia i magiczne stworzenia. Nie wszystkie są pozytywnie nastawione do rasy ludzkiej. Bardziej niż w opowiadaniach jest tutaj naświetlony problem tolerancji rasowej pomiędzy ludźmi a elfami, uznawanymi przez nich za gorszy gatunek. Mamy przedstawiony chociażby wątek emigrantów w postaci elfów szukających nowego miejsca, które mogą nazwać domem. Opowiadania Sapkowskiego napisane 30 lat temu nie straciły na aktualności. Wystarczy przypomnieć sobie, co obecnie dzieje się na świecie, by się przekonać, że cały czas borykamy się z podobnymi problemami. Nowy sezon prezentuje się o wiele lepiej również pod względem aktorskim. Henry Cavill jest dalej, moim zdaniem, niemal perfekcyjnym Geraltem. Przestało mi nawet przeszkadzać, że cały czas mruczy, zamiast mówić. Z racji tego, że scenarzyści coraz lepiej rozumieją tego bohatera, stał się on wyraźniejszy. Widać w nim pewne emocje, nie jest taki oziębły. Największym zaskoczeniem jest dla mnie jednak Freya Allan jako Ciri. W pierwszym sezonie nie miała zbyt wiele okazji, by zabłysnąć. Jej bohaterka głównie biegła przez las. Teraz przechodzi ona przemianę. Z przestraszonej księżniczki staje się pewną siebie kobietą, która nie boi się mówić na głos o tym, co myśli. Nie daje sobie wchodzić na głowę innym mieszkańcom Kaer Morhen. Bardzo często udowadnia innym wiedźminom, że nie jest głupiutką blondynką, a wojowniczką. Rozpoczyna swój trening pod okiem Geralta. Allan świetnie odnajduje się w nowej roli. Pasuje jej zadziorny charakter Ciri. Mam wrażenie, że dobrze czuje się w skórze tej postaci.
fot. Netflix
+54 więcej
Świetnie prezentuje się również nowy członek ekipy – Kim Bodnia w roli Vesemira, mentora Geralta. Duński aktor, którego wszyscy kojarzą z jego ostatniej roli Konstantina w Obsesji Eve, bardzo szybko odnalazł się w tej konwencji. Jego Vesemir jest człowiekiem spokojnym, wyważonym, ale skrywającym tajemnice. Widać, że nie mówi bohaterom wszystkiego, czym intryguje widza. Ufamy mu, ale nie do końca. Długo czekałem na obsadzenie tej postaci i muszę przyznać, że wybór Kima był świetnym ruchem. Zaskakująco dobrze ogląda się też duet Joey Batey i Anya Chalotra, czyli Jaskier i Yennefer, którzy niby za sobą nie przepadają, ale jednak łączy ich przyjaźń. Oczywiście, żadne się do tego nie przyzna. Zwłaszcza Joey w tym sezonie ma więcej do grania. Jaskier bowiem odgrywa tym razem dużo większą rolę w całej intrydze. Teraz dopiero aktor może pokazać pełnię swoich możliwości. No i prezentuje kolejny hit muzyczny, który szybko wpada w ucho. 2. sezon Wiedźmina w pełni zaspokaja moje oczekiwania, stając się tym samym jednym z najlepszych seriali fantasy, jakie Netflix ma w swojej stajni. Cieszę się też, że twórcy mają pomysł na to, by rozbudowywać ten świat, i dają nam co rusz nowe opowieści. Twórczość Andrzeja Sapkowskiego zasługuje na to, by ją zgłębiać i przedstawiać szerzej światu. Premiera 2. sezonu Wiedźmina już 17 grudnia 2021 roku w Netflixie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj