Amerykańskie seriale rozrywkowe z reguły potrzebują w finałowym odcinku podnieść stawkę, a do tego niezbędny jest antagonista. Matka Bezśmiertna zainspirowana bajkami o Jasiu i Małgosi oraz Babie Jadze, ma swój wątpliwej jakości finał w ósmym odcinku Wiedźmina i można chyba odetchnąć z ulgą, że opuściła świat naszych bohaterów. Wymyślony przez twórców koncept niestety się nie sprawdził i był najsłabszym elementem drugiego sezonu, nadając postaciom nietypowe motywacje i w mało oryginalny sposób opętując Ciri, co w ostatecznym rozrachunku nie działa najlepiej.
Pomysłów na finałowe rozstrzygnięcia w świecie Wiedźmina można mieć całe mnóstwo, ale wybór padł niestety na rozwiązanie niepotrzebne, przestrzelone i kompletnie zaburzające relacje między trójką najważniejszych bohaterów. Opętanie Ciri jest tanim sposobem na wprowadzenie do Kaer Morhen solidnego zagrożenia. Matka Bezśmiertna rękami młodej księżniczki morduje wiedźminów we śnie, dając nam niejako odpowiedź na pytania dotyczące ich obecności w tym serialu - uśmiercenie postaci z tła zawsze podwyższa skalę wydarzeń. Do tego dochodzi szereg mącących w fabule wizji, dziewczyna spotyka swoją babcię, rodziców oraz Myszowora. Do końca nie jest jasne, co właściwie dzieje się z bohaterką, bo z jednej strony ma świadomość dziwności zdarzeń, a z drugiej całkowicie oddaje się narzucanym jej snom. Wprowadza to po raz kolejny zakłopotanie i dodatkowo wprowadza kolejne traumatyczne doświadczenie w życiu protagonistki, która na koniec serialu nie wydaje się być przybita tym, że spotkała swoją zmarłą rodzinę i bliskich. Rzuca jedynie, że "jest zmęczona", ale źle rokuje to dla niej w kontekście tego, co jeszcze mają na pewno przygotowane twórcy w kolejnych odsłonach. Powiedzmy, że to dla niej dopiero początek trudnych chwil na Kontynencie.
Yennefer próbując wyjaśnić Geraltowi swoje decyzje o prowadzeniu dziewczyny na śmierć, znacząco odchodzi od książkowego pierwowzoru. Matka Bezśmiertna właściwie odebrała nam twardą i potężną Yennefer z pierwszego sezonu, co nie tylko jest rozczarowaniem, ale też nic specjalnie ciekawego nie dodaje do tej postaci, wręcz cofa ją w rozwoju. Magia nagle powraca do niej i jedyna konkluzja jaka zostaje z bohaterką dotyczy skrzywdzenia Geralta i wielkiej mocy Ciri. Próbuje odkupić winy na koniec, poświęcając się dla dziewczynki, ale trudno do końca w to uwierzyć. Znają się raptem chwilę, nie miały nic z matczynej relacji znanej z książek i właściwie decyduje się na to wyłącznie przez pretekst zawarty w źródle. W prozie Sapkowskiego Yennefer początkowo była sceptycznie nastawiona do uczenia Ciri, ale szybko nawiązała z nią relację, traktując ją właśnie jak córkę. Serial ma na to jeszcze czas, ale do tej pory nic nie zrobiono aby wzmocnić u widza poczucie obcowania z rodziną. Dysfunkcyjną, ale jednak rodziną.
Siłą Wiedźmina nigdy nie były epickie starcia, walki na śmierć i życie i stada potworów niszczących mury Kaer Morhen. Magią płynącą z książek Andrzeja Sapkowskiego są wszystkie kapitalnie napisane relacje między bohaterami ich uczucia, marzenia, lęki, właściwie wszystko, co zbliżało tych bohaterów do czytelnika. W serialowej wersji mamy do czynienia z charakterami, w które trudno uwierzyć i jeszcze trudniej angażować się w ich losy. Scenariusz obnaża przed nami wszystkie ich tajemnice w ekspresowym tempie, a sami bohaterowie nie za bardzo za sobą przepadają i trudno uwierzyć w ich zażyłości. Nie pomagają też podejmowane przez cały sezon decyzje, które bywają nielogiczne i nie działają w obrębie tego świata. Wspomnę tylko Cahira i Fringillę, którzy postanawiają oszukać Emhyra niczym dziecko udające przed rodzicem, że wcale nie polizało lukru na torcie. Duet ten naprawdę chciał rządzić u boku Emhyra całą Północą?
Wady toczące finał, ale też cały sezon powodują, że mamy do czynienia bardzo często z produkcją przeciętną, niekiedy dobrą i bardzo rzadko genialną. Tam, gdzie objawia się pisarski geniusz Sapkowskiego, serial działa od razu zupełnie inaczej na nasze kubki smakowe, a momenty, kiedy scenarzyści proponują własne rozwiązania, wychodzi po prostu słabo. Nie zmiany względem oryginału są problemem, ale wybór konkretnych decyzji. Finał jest widowiskowy i momentami zachwyca kinowym rozmachem, ale nie wszystkim rozrywkowa strona wystarczy. Chciałoby się czegoś więcej, niż groteskowo opętana Ciri i Geralt stojący obok niej przez dziesięć minut powtarzający "bądź silna".
Wiedźmin na koniec drugiego sezonu podrzuca nam jeszcze kilka ważnych momentów z książek i daje nadzieję, że to był tylko finał skrojony pod gusta widowni. To wciąż jest adaptacja i możemy oczekiwać, że czeka nas jeszcze dużo udanych momentów zaczerpniętych z dzieła Sapkowskiego.