Oglądając trzeci odcinek nowego sezonu Wiedźmina, nie mogłem wyrzucić z siebie myśli na temat tego, dokąd to wszystko właściwie zmierza? Znam książki bardzo dobrze i mogę się pewnych rzeczy domyślać, jednak tak naprawdę dla widza wyłącznie serialowego to musi być trudne doświadczenie. Pomijam brak przywiązania do postaci, ale tutaj też trudno interesować się stawką i rozgrywającymi się na Kontynencie konfliktami. Królestwa Północy są całkowicie antypatyczne, natomiast cesarstwo Nilfgaardu jest zlepioną masą czarnych rycerzy, na których czele stoi generycznie i nudno przedstawiony Emhyr. A wszystko zaczyna się od sceny z Jaskrem i jego kochanką, w której bard rozmyśla nad mężczyznami w swoim życiu. Jest coś o tym, że Geralt jest gwoździem, Radowid natomiast jest jego przeciwieństwem, a ja się zastanawiam w środku: po co to wszystko? W normalnie pisanym serialu zapewne taka scena byłaby luźnym wprowadzeniem, bo potem zaraz do drzwi puka Geralt, więc nie mielibyśmy poczucia straconych pięciu minut. W Wiedźminie jednak takich scen jest znacznie, znacznie więcej i niestety nie wprowadzają one nic do większej całości. Tym bardziej, że główny plot w serialowym Wiedźminie jest wręcz prostacki – jedni chcą najechać drugich, a przy okazji wszyscy gonią za pewną dziewczyną. Ktoś złośliwie mógłby powiedzieć, że tak też można w skrócie opisać pięcioksiąg Andrzeja Sapkowskiego, ale u niego na prostym koncepcie się nie skończyło i opakował to wszystko fantastycznymi postaciami i mniejszymi intrygami wewnątrz większych spraw. W przypadku adaptacji ani trochę nie są ciekawe amory Jaskra, ani też dobrze nie wypadła scena z Ciri i fałszywym bazyliszkiem. Ona w książce służyła czemuś konkretnemu, natomiast tutaj stanowiła wprowadzenie Mistle z nadzieją, że wiedźmińskie uniwersum na platformie będzie się rozwijało. Trudno o lepszą sytuację wskazującą, że mamy do czynienia z korporacyjnym produktem, a nie czymś, co powstało z miłości do tytułu.
Netflix
Ale nawet tworząc Wiedźmina pod zachodnie gusta, dałoby się wyciągnąć z tego więcej, bo nie brakuje produkcji uniwersalnych z niskim progiem wejścia, które są jakościowe. Wiedźmin potrafi pokazać się z lepszej strony, jak choćby w segmencie z interesującą podróżą Geralta (zresztą zawsze obcowanie z tą postacią jest na plus) i Jaskra w towarzystwie sztucznej Ciri do znajomej Druidki i Wilkołaka. Jest tam wyczuwalny klimat wiedźmińskich opowieści, jest trochę luzu i dramatu, a nawet mamy próbę zdejmowania uroków. Proste, ale skuteczne. Nie wiem co prawda, po co wiedźminowi obecność barda, ale już musimy się po prostu przyzwyczaić, że scenarzyści szukają dróg na skróty i wiedzą, że ten duet względnie na ekranie zadziała, nawet jeśli fabularnie nie ma to specjalnie sensu. Mieliśmy też wizytę Yennefer i Ciri w banku, co idzie za książkowym oryginałem i tutaj też oglądało się to przyzwoicie. Dobrze wypadło też spotkanie Yennefer i Tissai oraz później reszty czarodziejek, które udały się do łaźni i oddały się piciu wina i plotkowaniu. Słusznie pokazano oburzenie Ciri, której nie spodobało się, że pachnąca bzem i agrestem czarodziejka w ich otoczeniu przestaje być sobą i nakłada obcą maskę. Oczywiście konflikt był tutaj potrzebny, ale po raz kolejny dochodzi do kłótni między głównymi postaciami i może byłoby to mniejszym problemem, gdyby nie to, że i tak już trudno jest zżyć się z tymi postaciami, a co dopiero w sytuacji, gdy nie potrafią się po raz kolejny dogadać. Jednak jest to nawet ciekawsza część tego odcinka, ale twórcy z uporem maniaka lubią zabierać nas z miejsc, w których względnie się coś dzieje i przerzucają nas chociażby do Redanii. Miałem wrażenie, że chyba nawet aktorzy grający Dijkstrę i Filippę się tam nudzą, ale na koniec dostali jeden moment, który trochę wybudził mnie z letargu. Chodzi oczywiście o odcięcie głowy ukochanej Radowida, co wreszcie nieco celniej pokazuje, jak działa wspomniany duet. Zatem nie dziwne sceny łóżkowej przemocy, ale właśnie dworskie intrygi pozbawione sentymentów i moralności. Na plus, ale znowu przyszło nam na taki moment poczekać długą godzinę, podczas której nie raz i nie dwa chciało się z tego wózka wysiąść.  Do i tak dużej puli wątków dołącza jeszcze Istredd, ale on chociaż rzeczywiście połączony jest bezpośrednio z tym, co dzieje się w Aretuzie i poszukiwaniami Geralta, więc nie jest to tak inwazyjne i też nie zabiera tyle ekranowego czasu. Jest to do przełknięcia, chociaż w tej sytuacji nie jest to w żadnym wypadku niezbędny wątek i dałoby się to rozpisać ciekawiej. Są jednak bohaterowie, którzy nie mieli takiego szczęścia jak Istredd i dostali od scenarzystów niedźwiedzią przysługę. Cahir jest naprawdę bardzo ciekawą postacią, ale w książkach. Tutaj chce się jego sceny przewijać i nie pomaga mu na pewno towarzystwo kolegi elfa, na którego też nie było żadnego pomysłu.
Netflix
+27 więcej
Na koniec jeszcze dwa duże problemy tego odcinka. Pierwszy dotyczy tego, co wspominałem w poprzedniej recenzji przy tokenizowaniu wątków LGBT. Filippa ma scenę seksu ze służącą, która absolutnie nie ma żadnego znaczenia. Gdybyśmy mieli zbliżenie osób heteroseksualnych, mówilibyśmy raczej tylko o pokracznej próbie scenarzystów na wciśnięcie sceny z nagością, jednak w tej sytuacji Netflix moim zdaniem robi wiele smrodu osobom z mniejszości seksualnych, odhaczając je w swoim serialu i sprowadzając właśnie do nic nieznaczących występów. Druga sprawa dotyczy natomiast pojawienia się Dzikiego Gonu, który jest wprowadzany topornie i ten wątek nie ma w sobie chęci odkrywania tego, co przyniesie dla Ciri przyszłość. Jest to wszystko tak enigmatyczne i pozbawione polotu, że naprawdę nasza cierpliwość nie jest tego warta.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj