"The Age of Adaline" zaczyna się bardzo ciekawie. Poznajemy młodą kobietę, tytułową Adaline, mężatkę z dzieckiem. Pewnego dnia bohaterka doznaje wypadku, przez który w tajemniczy sposób (choć jak przyznaje narrator – przyczyny tego zjawiska zostaną odkryte w 2035 roku) staje się nieśmiertelna. Mijają lata, Adaline wychowuje córkę, a wszyscy zachwycają się jej młodym wyglądem, aż pewnego dnia jej młodością zaczynają interesować się służby, zmuszając kobietę do ucieczki. Niestety, wątki sensacyjne szybko zostaną ucięte, a po paru minutach odkrywamy, że Adaline bez problemu porusza się we współczesności, co jakiś czas zmieniając tożsamość. Ci, którzy mają nadzieję na dywagacje na temat wieczności i straty z tym związanej, również srogo się zawiodą. Adaline co prawda jest zmęczona, ale wie, że nie może się z nikim wiązać, i wydaje się nie myśleć o tym, że nawet jej córka, teraz sporo po sześćdziesiątce, w końcu umrze. Niewiele też podróżujemy przez epoki, by patrzeć, jak Adaline niczym Forest Gump czy Allan Karslon ze Hundraåringen som klev ut genom fönstret och försvann uczestniczy w najważniejszych wydarzeniach Ameryki. Widz dostaje tylko kilka przebitek z jej przeszłości, mniej lub bardziej ważnych, i może podziwiać, jak piękna jest Blake Lively, nieważne w jakiej charakteryzacji.  Najważniejsze w tym filmie są dwie rzeczy: zmęczenie Adalaine nieśmiertelnością i romans między nią a przystojnym Ellisem. Jednakże nie można nazwać tego filmu zwykłym melodramatem czy komedią romantyczną. Trudno w sumie dobrze określić gatunek tej produkcji. „The Age of Adaline” ma w sobie trochę atmosfery „Czasu na miłość” – niby nie dzieje się tu nic ważnego, ale człowiek wyjdzie uśmiechnięty z seansu, ponieważ miłość zawsze wygrywa, bohaterowie są sympatyczni, a wokół unosi się magia i bajkowa atmosfera. [video-browser playlist="661734" suggest=""] Dużą zaletą jest tutaj charakter samej Adaline. Bohaterka jest bardzo sympatyczna i ciekawa, szkoda więc, że nie spróbowano pokazać więcej z jej życia, bardziej wystawić ją na różne próby. Adaline jest pogodzona ze swoim losem, podoba jej się zwyczajne życie bibliotekarki i cieszy się z każdej chwili ze swoją córką. Flemming, jej latorośl, mimo siwych włosów jest nadal urocza oraz zabawna i w niczym nie przypomina stereotypowej starszej pani. Małżeństwo Jonesów jest małżeństwem, o którym chyba każdy z nas marzy – nie są przesłodzeni, ale mimo tylu lat ze sobą nadal się kochają i szanują. Główny ukochany bohaterki, Ellis, mimo swojego bogactwa jest odpowiednio elegancki, sympatyczny i uroczy. Nawet narrator ma charakter, potrafi nas rozbawić swoim ciepłym i głębokim głosem Hugh Rossa. Są to postacie z tego lepszego świata, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić i zaprosić do domu. To właśnie pozwala nam wciągnąć się w tę dość kameralną produkcję. Nic by to jednak nie dało, gdyby nie aktorzy. Blake Lively pewnie wielu kojarzy się z produkcjami młodzieżowymi czy Green Lantern, którego nikt dla własnego zdrowia nie pamięta. Osobiście byłam ciekawa, jak Serena z "Gossip Girl" sobie poradzi, zwłaszcza że jej gra w tym serialu była, najmilej mówiąc, przeciętna. Aktorka jednak zaskakuje i pokazuje tutaj klasę, a także to, że jest stworzona do takich ról – pięknych, niesamowitych, lecz trochę zmęczonych dziewcząt, które nie szukają już nawet szczęścia w życiu. Ani przez chwilę w jej grze nie czuć fałszu, nikt również nie będzie zaskoczony, że Adaline może fascynować wielu mężczyzn. Nawet podczas spotkań ze swoją córką, graną przez Ellen Burstyn, łatwo wyczuć, kto jest matką, a kto dzieckiem, i mimo wielkiej różnicy między aktorkami te sceny tylko na początku wydają się dziwne, ponieważ szybko można wyczuć, że Adaline jest stara mimo młodego wyglądu. I tutaj wielkie brawa dla Lively, że potrafiła pokazać stonowanie i dojrzałość swojej bohaterki - tak dobrze, że w pewnym momencie wielu widzów może się zdziwić, czemu Adaline spotyka się z tak młodym Ellisem. Reszta aktorów również świetnie spełnia się w swoich rolach. O Harrisonie Fordzie nie trzeba wiele mówić, jest klasą sam dla siebie. Ellen Burstyn jest urocza i zabawna, widać, że wejście w rolę córki sprawia jej radość, a Michiel Huisman pasuje na przystojnego marzyciela, któremu wpadnie w oko nasza bohaterka. Jak pisałam wcześniej – bohaterowie są odpowiednio uroczy, sympatyczni i przyjemni, jednak nie przesłodzeni. Czytaj również: Krytycy zachwyceni filmem „Mad Max: Na drodze gniewu”. Czy ma szanse na Oscary? Trudno napisać coś o „The Age of Adaline”, by nie zaspoilerować, ponieważ w filmie tym niewiele się dzieje, a każdy domyśli się zakończenia już nawet po tej recenzji. Jednak jest w nim magia, ponieważ mimo wszystko kibicujemy bohaterom, lubimy ich, a po seansie wyjdziemy uśmiechnięci. „The Age of Adaline” to film dobry na jesienne wieczory czy po prostu na poprawienie sobie humoru, bo jest to piękna bajka dla dorosłych.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj