Życie pisze najdziwniejsze scenariusze – zdanie to towarzyszy wielu filmom, które są oparte na faktach. Jednak historia, którą obejrzycie w tej produkcji, brzmi naprawdę nieprawdopodobnie. Żaden scenarzysta sam by na taki pomysł nie wpadł, a tym bardziej nie przekonałby widzów, że coś takiego jest możliwe. No bo jak tu uwierzyć w opowieść o chłopaku z Nowego Jorku, który pewnego dnia wpada na pomysł, że pojedzie do Wietnamu w czasie wojny i dostarczy swoim kolegom z osiedla lokalne piwo? A Chickie Donohue (Zac Efron) pakuje torbę, wsiada na statek i rusza w podróż. Nikt normalny by nie uwierzył, że tacy wariaci istnieją. Amerykanie będący w Wietnamie marzyli, by cało wrócić do domu, a ci, którzy zostali, robili wszystko, aby nie ruszyć na front. Żaden cywil nie wybierał się tam dobrowolnie. No oprócz Chickiego. Wojna w Wietnamie jest czarną kartą w historii Stanów Zjednoczonych. Naród był podzielony na tych, którzy uważali, że walka tam jest konieczna, by zaprowadzić pokój, i tych, którzy byli święcie przekonani, że ten konflikt nie ma sensu, a ich rodzina i przyjaciele niepotrzebnie giną na obczyźnie. I to ta druga grupa zmotywowała bohatera filmu do działania. Otóż Chickiemu nie podobały się wiadomości z frontu. W mediach widział wyłącznie wściekłych i niezadowolonych ludzi. Nikt nie okazywał wsparcia żołnierzom. Chickie chciał, by jego koledzy wiedzieli, że ktoś o nich ciepło myśli. Reżyser Peter Farrelly po nakręceniu przejmującej produkcji Green Book idzie za ciosem i odkrywa kolejną prawdziwą historię. Tym razem nie dotyka kwestii rasowych, a zajmuje się tematyką wojenną. Stara się pokazać bezsens wojny w Wietnamie i to, jak bardzo propaganda może wpłynąć na postrzeganie świata przez obywateli danego kraju. Chickie oglądający z kolegami w barze wiadomości jest przekonany o słuszności toczącej się wojny. Jak łatwo się domyślić, zmienia zdanie, gdy na własne oczy widzi to, co dzieje się na froncie. Widz podobnie jak główny bohater jest stopniowo odzierany z tej propagandy. Okazuje  się, że żołnierze tak naprawdę nie wiedzą, o co walczą.  Można powiedzieć, że Wielka ofensywa piwna jest podzielona na dwie części. Pierwsza jest lekka i komediowa, trochę nawet zwariowana. Druga jest za to bardzo poważna. Problem polega na tym, że Farrelly nie potrafi tego wszystkiego zbalansować. Produkcja nie przedstawia też niczego na temat wojny w Wietnamie, czego byśmy już wcześniej nie widzieli w takich produkcjach jak Good Morning, Vietnam czy Ofiary wojny. Musimy się więc skupić na podróży bohatera, który jest największym szczęściarzem na świecie. Przeżyć jako cywil na froncie bez nawet jednego zadrapania? To wyczyn godny odnotowania. I ten nadmiar szczęścia trochę przeszkadza w odbiorze tej opowieści. Muszę jednak przyznać, że casting został przeprowadzony idealnie. Nie wyobrażam sobie lepszego aktora do zagrania głównego bohatera. Zac Efron ma w sobie pewną szczerość, którą można pomylić z głupią naiwnością. Dzięki temu wierzymy w intencje postaci, która nie widzi w swojej misji niczego dziwnego czy szalonego. Efron może nie pokazuje w tej produkcji nadzwyczajnych umiejętności aktorskich, ale bardzo dobrze wywiązuje się z powierzonego zadania. Widz, patrząc na to, co ta postać robi na ekranie, reaguje dokładnie tymi samymi emocjami co koledzy obserwujący Chickiego na froncie. Reżyserowi z pewnością chodziło o taki właśnie efekt!
foto. materiały prasowe
+2 więcej
Na ekranie zobaczymy jeszcze Billa Murraya jako emerytowanego pułkownika prowadzącego bar w Nowym Jorku i Russella Crowe'a grającego reportera wojennego. Nie są to ani duże role, ani takie, które na dłużej zapadną w pamięć. Trzeba jednak przyznać, że panowie przyciągają uwagę widza, gdy tylko pojawiają się na ekranie. Zwłaszcza Murray, który wybucha złością na każdego, kto podważa słuszność tej wojny. Wielka ofensywa piwna to średni film, który nie zachwyca ani scenariuszem, ani wykonaniem. Nie ma scen czy dialogów, które zostaną z nami dłużej po napisach końcowych. Brakuje tu głębi i szczerości z produkcji Green Book. Jest jedynie historia zwariowanego chłopaka, który wyruszył na wojnę, by wręczyć kumplom piwo – to akurat zapamiętacie na zawsze. I to nie dlatego, że jego misja była jakaś widowiskowa, ale dlatego, że – jak stwierdzili bliscy głównego bohatera – „to najgłupszy pomysł na świecie”. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj