Vikings mają spore problemy w 5. sezonie. Ciągłe przeciąganie, brak pomysłu (Floki) czy kiepska wizja na rozwój postaci (Ivar) i zepchnięcie w tło tych najlepszych (Bjorn) to tylko kilka wad, które można by wymienić. 15. odcinek w końcu coś zmienia i nadaje tempo tej historii, jakiego oczekujemy po Wikingach. Być może jest o wiele lepiej tylko dlatego, że wątek Flokiego w ogóle nie był pokazany, a historia Ivara była zepchnięta w tło. Wątek Ivara nadal pozostawia wiele do życzenia, ale przynajmniej tym razem postać miała coś bardziej interesującego do roboty. Po tym, jak zabił wieszcza, reakcje w Kattegat są zrozumiałe i jego boskość może być w pewnym sensie wystawiona na próbę. Co prawda, cały wątek ogłaszania się bogiem jest grubymi nićmi szyty i kompletnie nie przekonuje, ale tym razem przynajmniej nie było to utopione w bagnie absurdu. Tu nie chodzi o sztampową przemowę do wiernych albo o brak przekonania widza do tego, że ot tak wszyscy wierzą w jego siłę i charyzmę. Tutaj podobać się może akcentowany konflikt Ivara z Hvitserkiem. Szczególnie jedna scena dobrze została rozegrana, gdy Hvitserk mówi bratu "wiem," a na obliczu Ivara maluje się szczery strach. Nie pamiętam, czy ten serial kiedykolwiek pokazał tak ludzkie oblicze Ivara Bez Kości, jak w tym danym momencie. Za to plus. Reżyserem odcinka został Stephen St. Leger, który zdobywał doświadczenie jako reżyser drugiego planu w Wikingach, a który najbardziej znany jest jako współreżyser Lockout. Okazuje się, że to właśnie dzięki jego decyzjom ten odcinek ma więcej klimatu, świeżości i energii niż prawdopodobnie cały 5. sezon razem wzięty. Całe podejście do bitwy armii Wessex z wojownikami króla Haralda (w towarzystwie na razie zbytecznego Magnussa) jest zarazem rozrywkowe, ale nietuzinkowe. Efektowne, ale kameralne i emocjonalne. Tak jak krytykowałem tragiczne podejście do bitwy z finału sezonu 5A, które były wydumanym pseudoartystycznym dyrdymałem, tak tutaj reżyser potrafił doskonale połączyć dwie warstwy serialu, dając mu artystyczny sznyt i charakter, a zarazem budując rozrywkę, jakiej po tym serialu oczekujemy. Krwawą, efektowną i emocjonującą.
fot. HISTORY
+6 więcej
Twórcy pokazują bitwę trochę inaczej. Jest ona bowiem opowieścią snutą przez Alfreda po zwycięstwie i choć wpłynęło to na oczywisty wynik starcia, to całość dzięki temu nabrała wyrazistego tonu. To własnie w tym miejscu Alfred zyskuje, gdy widzimy ubabranego w krwi młodzika, który właśnie stał się dorosłym mężczyzną. Człowieka, który przeszedł swój chrzest bojowy i przełamał swój strach, stając się królem, jakim być powinien. W tej własnie scenie mamy rozwój tego, co można było dostrzec w poprzednich odcinkach dotyczących Alfreda, który już wtedy zyskiwał. To pokazuje, że ta postać może być jeszcze atutem Wikingów. Szkoda tylko, że finalnie dochodzi do wywołujące niesmak cliffhangera z wyjściem na jaw prawdy o bracie Alfreda. Wiemy przecież, że ostatecznie zrezygnował ze spisku i stanął po dobrej stronie, więc jaki jest sens to dalej wałkować? Obawiam się, że Michael Hirst za bardzo lubuje się w braterskich konfliktach i ten motyw będzie męczył widzów w kolejnych odcinkach. Niestety, ale na razie nie dostrzegam w tym żadnego potencjału i może być to kolejny problem 5. sezonu. Scena batalistyczna była nakręcona w stylu,  do którego serial nas przyzwyczaił. Wysoki poziom wizualny, odpowiednie decyzje reżysera zbudowały kapitalny klimat, a wszystko było potęgowane budującą emocje znakomitą muzyką, która od bardzo dawna nie odgrywała w tym serialu żadnej roli. Wikingowie zawsze mieli najlepsze bitwy w telewizji, a ta jedynie to potwierdza. Jest efektownie, krwawo, są sceny budujące napięcie oraz angażujące widza w starcia (Bjorn, Lagertha, Alfred i brat). Mam jednak problem z Heahmundem i sceną jego śmierci. Po pierwsze - twórca pozbywa się naprawdę charyzmatycznej postaci, ale jednocześnie było czuć w ostatnich odcinkach, że pomysłu na niego nie było. Po drugie - scena miała być klimatyczna, mocna i poruszająca, ale... pomimo dobrych zdjęć (zbliżenia na Lagerthe) i przesadnego slow motion, wyszło źle. Rozumiem, że Hirst chciał zaakcentować miłość Heahmunda w jego ostatnich chwilach, ale ten krzyk "Lagertha!!!" w momencie, gdy jeszcze powinien walczyć o życie (w końcu najpierw został może ledwo draśnięty) wypada irytująco i kiczowato. Coś, co powinno trzymać widza na skraju fotela, okazuje się nietrafioną decyzją niegodną tego serialu. A do tego niepokoję się, że kwestia zaginięcia Lagerthy doprowadzi do kolejnego przeciągania tej historii, gdy po tym odcinku powinna ona jedynie nabrać wiatru w żagle. Wikingowie w 15. odcinku pokazują, że jeszcze mają trochę energii i jeśli twórcy chcą, potrafią przypomnieć widzom, dlaczego ten serial kiedyś był tak dobry. Ostatecznie całokształt wypada udanie i gdyby nie wizja na śmierć Heahmunda, wystawiłbym wyższą ocenę. A tak to mocne 7/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj