Wikingowie: sezon 5, odcinek 15 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Wikingowie w końcu nabierają trochę energii. Po kilku odcinkach przeciągania i wstępu w końcu coś się zaczyna dziać.
Wikingowie w końcu nabierają trochę energii. Po kilku odcinkach przeciągania i wstępu w końcu coś się zaczyna dziać.
Vikings mają spore problemy w 5. sezonie. Ciągłe przeciąganie, brak pomysłu (Floki) czy kiepska wizja na rozwój postaci (Ivar) i zepchnięcie w tło tych najlepszych (Bjorn) to tylko kilka wad, które można by wymienić. 15. odcinek w końcu coś zmienia i nadaje tempo tej historii, jakiego oczekujemy po Wikingach. Być może jest o wiele lepiej tylko dlatego, że wątek Flokiego w ogóle nie był pokazany, a historia Ivara była zepchnięta w tło.
Wątek Ivara nadal pozostawia wiele do życzenia, ale przynajmniej tym razem postać miała coś bardziej interesującego do roboty. Po tym, jak zabił wieszcza, reakcje w Kattegat są zrozumiałe i jego boskość może być w pewnym sensie wystawiona na próbę. Co prawda, cały wątek ogłaszania się bogiem jest grubymi nićmi szyty i kompletnie nie przekonuje, ale tym razem przynajmniej nie było to utopione w bagnie absurdu. Tu nie chodzi o sztampową przemowę do wiernych albo o brak przekonania widza do tego, że ot tak wszyscy wierzą w jego siłę i charyzmę. Tutaj podobać się może akcentowany konflikt Ivara z Hvitserkiem. Szczególnie jedna scena dobrze została rozegrana, gdy Hvitserk mówi bratu "wiem," a na obliczu Ivara maluje się szczery strach. Nie pamiętam, czy ten serial kiedykolwiek pokazał tak ludzkie oblicze Ivara Bez Kości, jak w tym danym momencie. Za to plus.
Reżyserem odcinka został Stephen St. Leger, który zdobywał doświadczenie jako reżyser drugiego planu w Wikingach, a który najbardziej znany jest jako współreżyser Lockout. Okazuje się, że to właśnie dzięki jego decyzjom ten odcinek ma więcej klimatu, świeżości i energii niż prawdopodobnie cały 5. sezon razem wzięty. Całe podejście do bitwy armii Wessex z wojownikami króla Haralda (w towarzystwie na razie zbytecznego Magnussa) jest zarazem rozrywkowe, ale nietuzinkowe. Efektowne, ale kameralne i emocjonalne. Tak jak krytykowałem tragiczne podejście do bitwy z finału sezonu 5A, które były wydumanym pseudoartystycznym dyrdymałem, tak tutaj reżyser potrafił doskonale połączyć dwie warstwy serialu, dając mu artystyczny sznyt i charakter, a zarazem budując rozrywkę, jakiej po tym serialu oczekujemy. Krwawą, efektowną i emocjonującą.
Twórcy pokazują bitwę trochę inaczej. Jest ona bowiem opowieścią snutą przez Alfreda po zwycięstwie i choć wpłynęło to na oczywisty wynik starcia, to całość dzięki temu nabrała wyrazistego tonu. To własnie w tym miejscu Alfred zyskuje, gdy widzimy ubabranego w krwi młodzika, który właśnie stał się dorosłym mężczyzną. Człowieka, który przeszedł swój chrzest bojowy i przełamał swój strach, stając się królem, jakim być powinien. W tej własnie scenie mamy rozwój tego, co można było dostrzec w poprzednich odcinkach dotyczących Alfreda, który już wtedy zyskiwał. To pokazuje, że ta postać może być jeszcze atutem Wikingów. Szkoda tylko, że finalnie dochodzi do wywołujące niesmak cliffhangera z wyjściem na jaw prawdy o bracie Alfreda. Wiemy przecież, że ostatecznie zrezygnował ze spisku i stanął po dobrej stronie, więc jaki jest sens to dalej wałkować? Obawiam się, że Michael Hirst za bardzo lubuje się w braterskich konfliktach i ten motyw będzie męczył widzów w kolejnych odcinkach. Niestety, ale na razie nie dostrzegam w tym żadnego potencjału i może być to kolejny problem 5. sezonu.
Scena batalistyczna była nakręcona w stylu, do którego serial nas przyzwyczaił. Wysoki poziom wizualny, odpowiednie decyzje reżysera zbudowały kapitalny klimat, a wszystko było potęgowane budującą emocje znakomitą muzyką, która od bardzo dawna nie odgrywała w tym serialu żadnej roli. Wikingowie zawsze mieli najlepsze bitwy w telewizji, a ta jedynie to potwierdza. Jest efektownie, krwawo, są sceny budujące napięcie oraz angażujące widza w starcia (Bjorn, Lagertha, Alfred i brat). Mam jednak problem z Heahmundem i sceną jego śmierci. Po pierwsze - twórca pozbywa się naprawdę charyzmatycznej postaci, ale jednocześnie było czuć w ostatnich odcinkach, że pomysłu na niego nie było. Po drugie - scena miała być klimatyczna, mocna i poruszająca, ale... pomimo dobrych zdjęć (zbliżenia na Lagerthe) i przesadnego slow motion, wyszło źle. Rozumiem, że Hirst chciał zaakcentować miłość Heahmunda w jego ostatnich chwilach, ale ten krzyk "Lagertha!!!" w momencie, gdy jeszcze powinien walczyć o życie (w końcu najpierw został może ledwo draśnięty) wypada irytująco i kiczowato. Coś, co powinno trzymać widza na skraju fotela, okazuje się nietrafioną decyzją niegodną tego serialu. A do tego niepokoję się, że kwestia zaginięcia Lagerthy doprowadzi do kolejnego przeciągania tej historii, gdy po tym odcinku powinna ona jedynie nabrać wiatru w żagle.
Wikingowie w 15. odcinku pokazują, że jeszcze mają trochę energii i jeśli twórcy chcą, potrafią przypomnieć widzom, dlaczego ten serial kiedyś był tak dobry. Ostatecznie całokształt wypada udanie i gdyby nie wizja na śmierć Heahmunda, wystawiłbym wyższą ocenę. A tak to mocne 7/10.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat