Wikingowie mogli rozgniewać wielu widzów tym, jak potraktowano Bjorna w absurdalnym finale sezonu 6A. W końcu dla wielu to była ostatnia dobra postać tego serialu, a decyzja fabularna była kuriozalna i niegodna tak lubianego bohatera. Dlatego też pierwszy odcinek sezonu 6B może dać umiarkowaną satysfakcję, bo Bjorn – choć umierający staje na polu bitwy, by zmotywować innych do boju z armią Olega. Jest to scena dość klimatyczna i całkiem solidnie przemyślana – nawet pomimo oczywistego banału jak nieoczekiwane posiłki niczym Rohan w Powrocie Króla. To pozwala pożegnać go godnie i pokazać go w roli symbolu, nieśmiertelnego wojownika, który walczył do końca. Udało się więc zmazać niesmak z poprzedniego odcinka. Przynajmniej trochę. To jednak doprowadza do słabego wątku Kattegat, który wpisuje się w trend przeciągania sezonu 6B jak to tylko możliwe i to bez rozsądnych, trafiających w sedno pomysłów. Śmierć Bjorna stworzyła pustkę na tronie, więc szybko można było dostrzec potencjał. Kto zastąpi go w roli króla? Początkowo wygląda to nieźle, bo Eryk, w miarę interesujący nowy bohater, zaczynał być aktywniejszy, a rywalizacja pomiędzy Grunhildą i Ingrid miała sens. Niespodziewany powrót Haralda niszczy potencjał, a każda kolejna decyzja twórcy jedynie pogrąża ten wątek. Grunhilda znika ot tak, pozostawiając wrażenie braku pomysłu na postać, która była jakaś, miała charyzmę i naprawdę żal, że Hirst postawił tutaj na duet Eryk i Ingrid. Pierwszy stał się jedną z bardziej głupich, pustych, nudnych i irytujących postaci Wikingów, a Ingrid - cóż, ta bohaterka nigdy nie była ani ważna, ani interesująca, ani warta uwagi. Dlatego te odcinki będące festiwalem nudy stały się również tyradą absurdu, gdy z Ingrid zrobiono jeszcze aktywniejszą czarodziejkę, a jej działania osiągały efekt, bo tak. Dlatego cały wątek polegający na kompletnie nieangażującej rywalizacji Ingrid z Erykiem jest idealnym dowodem na problem serialu Wikingowie. Michael Hirst wypalił się kilka sezonów temu i nie miał w ekipie serialu nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, że te decyzje są złe lub słabe. Kattegat zasługiwało na więcej niż na wciśniętą na siłę Ingrid, która jest nudna, pozbawiona osobowości i charyzmy. Innym dość poważnym problemem jest wątek Ubbe i Torvi, który także jest przeciągany bez pomysłu. Mamy go praktycznie w każdym odcinku, a materiału tutaj może znajdzie się na jeden. Nuda, banały i oczywistości, które nic nie wnoszą – tak można skrótowo ocenić wyprawę na Grenlandię oraz – dalszą – do Ameryki. Zaś sam wątek na Nowej Funlandii (twórca potwierdził, że tam trafiają) to coś, co jednak wywołuje mieszane odczucia. Wikingowie jednak starali się celować w jakiś realizm, tworzenie opowieści bardziej w stylu serialu historycznego, więc gdy w finałowym sezonie oglądamy wątek Ubbe z Indianami, trudno potraktować to serio. Gdy jednak przymknąć oko na sam fakt niepotrzebnego wprowadzania takiego wątku, ma on sens i coś z niego wynika. Przede wszystkim widzimy motyw spojrzenia na ludzką naturę. Jak pomimo znajdowania nowego miejsca, stare zwyczaje cały czas powracają i wszystko psują. To taki dowód na brak adaptacji wikingów – jakby chciano nam powiedzieć, że to jest przyczyna upadku ich złotej ery. Takim sposobem przynajmniej daje to umiarkowaną satysfakcję. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to wątek porywający i sam pomysł jest zaledwie poprawny. Szkoda też, że ostatnia scena jest tutaj również osadzona, bo jest tak dziwnie zwyczajna, trochę optymistyczna i zarazem wzbudzająca konsternację. Hirst zbyt upraszcza temat, pokazując, że po idiotycznym wątku na Islandii Floki się tutaj przeniósł i zrządzeniem losu Ubbe też tutaj trafia. Nie oszukujmy się, to jest wręcz kuriozalne uproszczenie i totalny brak kreatywności, ale mimo wszystko dobrze było zobaczyć na koniec ostatnią i jedyną w tym sezonie oryginalną postać. W tej rozmowie Flokiego i Ubbe jest coś, co zostawia z pozytywnymi emocjami.
fot. HISTORY
+17 więcej
To jest wręcz aż nadto oczywiste, że po bitwie z Bjornem Michael Hirst nie miał już żadnego pomysłu na pociągnięcia wątku Rusi. Ponownie dostajemy historię o niczym, która jest przeciągana, bo twórca musi jakoś wypełnić treścią zamówienie stacji HISTORY. A ostatecznie materiału zostaje tutaj na dosłownie chwilę. Szkoda też Olega, który z w miarę interesującej postaci psychopaty kończy w tak banalny sposób, dając się wykiwać w sprzeczności z tym, jak kształtowano tę postać. W końcu był to mistrz manipulacji potrafiący przewidzieć każdy ruch, więc w tym aspekcie można dostrzec brak konsekwencji. Choć sam wątek Rusi ostatecznie w całym przekroju serialu miał sens, bo zbudował ludzkie oblicze Ivara, którego po karkołomnym wątku jego boskości wręcz desperacko potrzebował. Drobna satysfakcja więc w tym jest, bo nowy Ivar przestał tak irytować, stał się bardziej ludzki i po prostu jakiś, ale jednocześnie szkoda, bo wątek Rusi miał o wiele większy potencjał na historię kierującą Wikingów na ciekawe rejony. A można by rzec, że wyszło jak zwykle, czyli poprawnie, ale niestety bez pomysłu na więcej. Za bardzo to przeciągane. To co jednak w tym sezonie udało się i jest zagrywką potrzebną i słusznie przeprowadzoną, to powrót Wessex. W końcu od tego wszystko się zaczęło, więc gdyby taka decyzja nie zapadła, byłoby to co najmniej dziwne. Trzeba przyznać, że dzięki temu końcówka sezonu po niemiłosiernym przeciąganiu go, nabiera wiatru w żagle. Dostajemy sceny batalistyczne, które napędzają tempo, dając solidną akcję na poziomie Wikingów. Nawet powrót Alfreda, który choć nadal jest daleki od świetnej inkarnacji postaci z Upadłego królestwa, okazał się sprawnym czarnym charakterem finału tej historii. Tutaj też dostajemy zakończenie historii dwóch postaci, które w odróżnieniu od choćby pożegnania z Lagerthą nie woła o pomstę do nieba. Oczywiście nie jest idealnie, scenarzysta czasem idzie na łatwiznę, upraszczając wątki w celach artystycznych, tak przecież można nazwać śmierć Ivara, który nawet nie próbuje się bronić i jeszcze zachęca napastnika. Oczywiście w tym przypadku, porównując do naprawdę kuriozalnie wydumanych aspektów z poprzednich sezonów, to przynajmniej nie jest przekombinowane. Lepiej wypada śmierć Haralda, który też daje się zaskoczyć, ale – jak na walecznego wikinga przystało – zabiera napastnika ze sobą. To daje umiarkowaną satysfakcję. Nigdy bym nie przypuszczał, że Hvitserk, najsłabsza postać z synów Ragnara, który miał najgorsze i po prostu najgłupsze wątki (uzależnienie to jedna z najbardziej niedorzecznych motywów, jakie dostaliśmy w serialach w ostatnich latach), będzie jedynym, który przeżyje. Trzeba jednak przyznać twórcy, że nie kłamał mówiąc, że stara się tworzyć satysfakcjonującą konkluzję. Hvitserk zostaje mnichem o imieniu Athelstan i jest to decyzja zaskakująco trafną i pasującą do tej postaci. Trudno do czegoś się przyczepić, bo jednocześnie łatwo było przekombinować i zrobić z Hvitserka coś, co byłoby totalną sprzecznością, a tak przynajmniej ten wątek konsekwentnie został doprowadzony do końca. Wikingowie kończą się przeciętnie. Kluczowym słowem w recenzji jest satysfakcja, o której sam Michael Hirst nie raz wspominał. I choć jest to przeciągane, niektóre decyzje to pójście na łatwiznę, całokształt sezonu jest poprawny. Nie jest to godne zakończenie tego serialu, ale tak jak wspomniałem w recenzji bezspoilerowej: spadek poziomu był równomierny od kilku lat, więc gdy na koniec wyszło ok, to trudno jakoś szczególnie narzekać. Pozostanie jednak niesmak ze zmarnowania potencjału i niepewność, czy zapowiedziany spin-off tworzony dla Netflixa nie powieli błędów i braku pomysłów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj