Po serialu "The Strain", który tworzy sam Guillermo del Toro, oczekiwaliśmy sporo od samego początku. I faktycznie na starcie było nieźle – w miarę szybkie tempo, niezły klimat i obietnica zbudowania intrygującej mitologii. Twórcy zaczęli jednak w pewnym momencie mocno zwalniać tempo i druga połowa 1. serii była po prostu średnia. Ten trend jest kontynuowany, a produkcja wkracza w swój 2. sezon dość ślamazarnie. Będę jednak cierpliwy i wyrozumiały, bo widzę w tej historii pewien klarujący się porządek. Premiera trwała grubo ponad 50 minut i chciałbym wierzyć, że scenarzyści wydłużyli ją właśnie po to, aby odpowiednio zawiązać podstawowe wątki i później już tylko przyspieszać. Zaczyna się od retrospekcji wewnątrz retrospekcji – babcia Abrahama opowiada mu w 1932 roku legendę o cierpiącym na gigantyzm mężczyźnie, który ma tego pecha, że natrafia na Mistrza. Ten przejmuje ciało olbrzyma – w sposób zarówno zabawny, jak i obrzydliwy - i rozpoczyna swój marsz ku władzy nad światem. Czekaliśmy cały 1. sezon na jakąś wzmiankę o genezie wielkiego złoczyńcy, ale otrzymaliśmy ją dopiero teraz. Prolog wyreżyserował zaś dam del Toro, początkowa sekwencja była więc dobrym prognostykiem na resztę odcinka. Wszystko jednak szybko wróciło do normy. „BK, NY” było epizodem ewidentnie służącym zawiązaniu akcji. Wielkich emocji tu nie zaznamy, ale trzeba przyznać, że dość zgrabnie zapoczątkowano najważniejsze linie fabularne. [video-browser playlist="725328" suggest=""] Mistrz z trudem przeżył starcie z Setrakianem i zetknięcie z promieniami słońca. Przestał lekceważyć staruszka i jest żądny zemsty na nim oraz jego gromadce łowców wampirów. A kto ma poprowadzić krucjatę przeciwko bohaterom? Kelly i jej nowa armia dzieci nocy. To odkrycie pozostawiono na sam koniec odcinka i trudno na ten moment stwierdzić, czy jest to dobry pomysł oraz czy potoczy się w ciekawym kierunku. Oby nie zrobiło się zbyt ckliwie, gdy Eph natknie się na swoją ukochaną, która przecież nie jest już zwyczajną krwiożerczą marionetką, ale kreaturą świadomą i pamiętającą swoją przeszłość. Ostatnia scena pokazuje zresztą, że "The Strain" to serial, który chyba czasem bardziej zwraca uwagę na aspekty wizualne niż fabularne. Twórcy mają dryg do tworzenia sekwencji z mroczną i niepokojącą atmosferą (np. Pradawni spożywający swój "posiłek"), ale z drugiej strony potrafią też zaserwować takie kwiatki jak nudne kupowanie nieruchomości albo rysowanie diagramów na tablicy. Wpadli też na genialny pomysł, aby Eldritchowi Palmerowi (nie tak znowu interesującej postaci drugoplanowej) rozpisać wątek romantyczny! Dlaczego?! A co tu jeszcze mamy? Poszukiwania starożytnej księgi, w której zawarte są sekrety wampirów, oraz próby zbudowania broni biologicznej mającej wybić je do cna. Tak czy owak, wygląda na to, że protagoniści nie będą już poruszać się jak we mgle i ruszą do ofensywy. Czytaj również: „Into the Badlands” – informacje o serialu z Comic-Con Stwierdzenie, że "The Strain" zaczyna 2. sezon spokojnie, to niedopowiedzenie. Jasne, jest tu trochę akcji, ale to odarte z napięcia sceny, w których postacie bez większego trudu rozprawiają się z pojawiającymi się znikąd stworami. Coś jak w „The Walking Dead” – chwyty wprowadzane dla zabicia czasu i na siłę. Premierę ratuje to, że nie jest chaotycznym zlepkiem sekwencji, które nie mają jakiegoś motywu przewodniego. Ten na szczęście się zarysowuje i trzeba liczyć na to, że cały interes lada moment się rozkręci. Co może w tym pomóc? Przede wszystkim zgłębianie mitologii i więcej flashbacków! Lepsze to po stokroć niż niewywołująca żadnych emocji sieczka i odcinanie głów maczetą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj