Nigdy nie byłem fanem świata Tolkiena. Pamiętam, że gdy pewnego razu poszedłem z dziewczyną do kina na nocny maraton trylogii Władca Pierścieni, zasnąłem w połowie pierwszej części i obudziłem się na końcu trzeciej. Dlatego do gry Wojna na Północy podszedłem z dużą rezerwą. Po odpaleniu krążka zostałem jednak mile zaskoczony.
Pierwszą rzeczą, która przypadła mi do gustu, jest fakt, iż w grze mamy do czynienia z zupełnie nowymi bohaterami. Ich historia rozgrywa się w tym samym czasie, co wędrówka Drużyny Pierścienia. Trzej śmiałkowie podążają tropem ucznia Saurona imieniem Agandaur, który przygotowuje atak na Shire. Bohaterów (oraz naszym) zadaniem jest unicestwić owego osobnika i tym samym pokrzyżować jego plany. W skład nowej ekipy wchodzą:
* Eradan – człowiek władający łukiem i mieczem, specjalizujący się w skradaniu,
* Andriel – elfka biegła w sztuce magicznej, potrafiąca również wytwarzać magiczne mikstury,
* Farin – krasnolud posługujący się broniami oburęcznymi.
[image-browser playlist="605884" suggest=""]
Każda postać posiada charakterystyczne dla siebie umiejętności, które odblokowujemy wraz z jej rozwojem. Bardzo dobrym posunięciem ze strony twórców jest możliwość zmiany bohatera przed rozpoczęciem rozgrywki lub po zakończeniu poziomu. Ponieważ otrzymane doświadczenie jest równo dzielone pomiędzy drużynę, każdy z jej członków osiąga wyższy poziom w tym samym czasie. Bohaterom, nad którymi nie mamy w danej chwili kontroli, punkty dla poszczególnych atrybutów i umiejętności przydziela komputer, jednak gdy przyjdzie nam chęć pokierować inną postacią, wszystkie statystyki zostają zresetowane żebyśmy mogli wedle własnego uznania przypisać zdobyte PD. Jednym słowem, gra pozostawia nam w tej kwestii dużo swobody. Jeśli chodzi o ekwipunek, zdobędziemy zarówno przedmioty przypisane dla konkretnej klasy, jak też takie, których może użyć każda postać. W dowolnej chwili możemy przekazać znalezione rzeczy jednemu z naszych kompanów. Niestety nie mamy możliwości przeglądania ekwipunku towarzyszy ani nakazania im korzystania z przekazanego przez nas przedmiotu, zauważyłem jednak, że komputer najczęściej wybiera to, co mu damy.
Władca Pierścieni: Wojna na Północy to typowy hack&slash, gdzie nie rozwiązujemy żadnych łamigłówek, tylko podążamy naprzód przebijając się przez niezliczone ilości wrogów. Starcia są, jak na tego typu grę przystało, dynamiczne i brutalne. Na szczęście nie zostało to przerysowane i krew nie leje się strumieniami; wszystko jest idealnie zrównoważone. Niestety, nie mamy co liczyć na wiele kombinacji ciosów; zazwyczaj w kółko przewija się podobny schemat. Brak zróżnicowanych combosów i mała ilość umiejętności są tutaj sporą wadą. Duże zastrzeżenie można też mieć do walk z bossami: są sztywne, bez fajerwerków. Gdyby nie wątek fabularny i pasek energii pokazujący się na dole ekranu, można by momentami odnieść wrażenie, że to po prostu jakiś silniejszy stwór. Na szczęście te niedostatki rekompensuje ostatnia potyczka – tu autorzy umieścili wszystko, czego brakowało mi przy pozostałych bossach. Również sztuczna inteligencja naszych towarzyszy pozostawia wiele do życzenia. Niejednokrotnie zauważałem ich idiotyczne zachowania, np. elfka mając mało punktów życia rzuca czar „sanktuarium” (sprawiający, że gdy jesteśmy w zasięgu zaklęcia, odnawia nam się życie i otrzymujemy ochronę przed pociskami wrogów), po czym wybiega z obszaru działania i ginie. Nonsensowny był też moment, gdy kierujący krasnoludem komputer na bliskim dystansie zamiast użyć topora, celował w przeciwnika z kuszy. Jedyne co dobre w sztucznej inteligencji kompanów to fakt, że gdy umieramy, biegną nam jak najszybciej z pomocą.
Oprócz realizowania głównego wątku fabularnego możemy wykonywać misje poboczne. W każdym mieście znajdziemy osoby, które zlecają nam jakieś zadania. W grze występują także momenty, gdzie możemy dokonać wyboru, co później skutkuje określonymi konsekwencjami.
Władca Pierścieni: Wojna na Północy nie jest grą łatwą, ale też nie sprawia większych problemów. Niejednokrotnie zdarzyło mi się zginąć, ale nigdy nie utknąłem w miejscu na dłużej. Dzięki temu czułem, że muszę mieć się na baczności i momentami działać taktycznie.
[image-browser playlist="605885" suggest=""]
Oprawę graficzną zaliczyłbym do średnich. Nie wzbudza zachwytu, ale i nie odstrasza. Lokacje, choć nie należą do małych, są zamknięte; nie ma mowy o jakiejś specjalnej eksploracji terenu. Oczywiście twórcy ukryli kilka sekretów, jednak są to zazwyczaj malutkie pomieszczenia ze skrzynią zawierająca jakiś skarb. Muzyka utrzymana jest w podniosłym tonie, nadając świetnego, „heroicznego” klimatu.
Władca Pierścieni: Wojna na Północy to gra, którą z czystym sumieniem mogę polecić nie tylko fanom Tolkiena, ale także osobom niezaznajomionym ze Śródziemiem. Przez całą rozgrywkę ani razu się nie nudziłem. Po ukończeniu głównego wątku kontynuowałem zabawę swoją postacią na wyższym poziomie trudności, co dało mi możliwość dalszego jej ulepszania. Dodatkowe wrażenia zapewni nam możliwość kooperacji zarówno na jednej konsoli, jak i przez Internet. Średnia grafika, nieciekawe potyczki z bossami i kiepska sztuczna inteligencja towarzyszy niestety stanowią tutaj sporą wadę, jednak nie psuje to ogólnego, pozytywnego odbioru gry. Produkcja zapewni wam dobrą zabawę na wiele godzin. Polecam.
Plusy:
* nowa historia osadzona w Śródziemiu
* muzyka
* możliwość zmiany bohatera w trakcie rozgrywki
* dobrze zrównoważony poziom trudności
* tryb kooperacji
Minusy:
* walki z bossami
* średnia oprawa graficzna
* sztuczna inteligencja botów
* mała różnorodność ciosów
Ocena końcowa: 7,5/10