Wojna światów to trzyodcinkowy miniserial (jeden odcinek rwa prawie półtorej godziny), który w odróżnieniu od wersji stacji FOX i Canal+ jest osadzony w czasach, o których opowiadała książka H.G. Wellsa. Pierwszy odcinek stanowi wprowadzenie, przedstawiające bohaterów oraz początek inwazji kosmitów na Ziemię. Twórcy czerpią z książki, ale nie jest to dosłowna adaptacja. Podjęto szereg decyzji urozmaicających opowieść oraz pokazujących Marsjan (w miniserialu stąd również pochodzą) troszkę inaczej, bo ich bronią nie są tylko śmiercionośne promienie z Trójnogów, ale coś więcej, co sprawia póki co tajemnicze i intrygujące wrażenie. Ten miniserial staje się ciekawy, gdy dochodzi do oczekiwanego pierwszego kontaktu z Marsjanami. Jeśli znacie książkę, to wówczas będziecie się zastanawiać, jak twórcy to rozwiążą i - powiem szczerze - potrafią w tym aspekcie zaskoczyć. Na razie pewne decyzje dotyczące urządzeń kosmitów są tajemnicze i raczej zdystansowane od pierwowzoru, ale kto by oczekiwał dosłownej adaptacji w XXI wieku? Gdy rozpoczyna się walka lub jak kto woli rzeź bezbronnych Ziemian, dostajemy rzecz wizualnie dopracowaną, ale nie efekciarską. Tych scen z efektami komputerowymi wbrew pozorom nie ma zbyt wiele i są one używane oszczędnie, ale skutecznie. Twórcy bardziej opierają się na budowie klimatu grozy, jaki powoduje atak czegoś na społeczeństwo, którego najmocniejszą bronią są armaty. Świadomość okresu osadzenia akcji pozwala wiele zachowań i decyzji zrozumieć i je zaakceptować, ponieważ ludzie w tych czasach nie wiedzieli, z czym mają do czynienia. Pod względem realizacji jednak trudno narzekać, bo wygląda to dobrze, klimatyczne i efektownie, ale nie widowiskowo. Nawet jak Trójnogi gonią ludzi, nie jest to tak spektakularne jak choćby w filmie Spielberga, ale sprawne, satysfakcjonujące i zgodne z oczekiwaniami. Problemem jest historia, którą obudowano całą inwazję. Dostajemy bowiem bohatera, który jest wyrzutkiem społeczeństwa, bo nieformalnie rozstał się żoną i mieszka z dziewczyną, którą kocha. Zatem mamy poruszony społeczny i totalnie nieakceptowany koncept, który powoduje komplikacje w życiu bohaterów w z uwagi na konwenanse XIX wieku. Problem w tym, że tego typu zabieg nie tworzy interesujących bohaterów, którzy wpisują się w stereotypy związane z określonymi fabularnie rolami. Każdy jest przewidywalny, oczekiwany i oczywisty. Trudno w tym doszukać się kogoś, kto mógłby bardziej zachęcić do seansu i śledzenia losów w kolejnych dwóch odcinkach. Nietypowym i zaskakującym zabiegiem jest pewien spoilerowy aspekt, który zostaje w treści ukryty. Odcinek ma dwie linie czasowe. Teraźniejszą - z atakiem obcych na Ziemię, gdzie na razie przez zaskoczenie Ziemianie jeszcze za bardzo nie próbują walczyć, bo nie mają czym, oraz przyszłą - czyli obserwujemy nasz świat wiele lat po zwycięstwie nad kosmitami, śledząc losy rudowłosej Amy. Ziemia przypomina bardziej Marsa, ale trudno coś więcej z tego wywnioskować i nadać temu jakiś sens. Widzimy skutki ataku, wiemy, że wygramy wojnę, ale... po co w ogóle ta futurospekcja? Poza bardzo powierzchownym zdradzeniem wszystkiego, co będzie mieć miejsce, nic na razie nie wnosi. Wojna światów ma kilka ciekawych pomysłów, nieźle budowany klimat i dobrze zrealizowany początek inwazji kosmitów. Trudno narzekać, gdy dostaje się w dużej mierze to, czego możemy oczekiwać po adaptacji tej książki. Może nieszczególnie zaskakuje, a wątki postaci są przeciętne, ale na pewno jest to obiecujący początek.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj