Został ostatni z Dziesięciu Światów, który jeszcze opiera się siłom Malekitha Przeklętego - Midgard. Królestwo zamieszkiwane jest przez ludzi oraz ich superbohaterów, gotowych udaremnić próby każdego złoczyńcy chcącego dominacji nad Niebieską Planetą. Tym razem nie jest jednak tak łatwo, a herosi zostają zepchnięci do defensywy. Powodem są nie tylko liczne wojska wspomnianego czarnoksiężnika. Brakuje też Thora, który utknął w krainie lodowych olbrzymów. Czarna Pantera, Spider-Man, Daredevil, Punisher, Ghost Rider, a nawet Blade, ruszają do nierównej walki, a Thor jest na ostatniej prostej, żeby uświadomić sobie, jakim bogiem właściwie jest. Jason Aaron dociera do widowiskowego zwieńczenia swojej epickiej opowieści. Wojna światów musi więc zawierać mnóstwo akcji i liczne grono bohaterów, a przede wszystkim dostarczać tego elementu rozrywkowego, dla którego sięga się po komiksy. To udaje się zrobić, ale jednocześnie rozczarowani mogą być wszyscy ci czytelnicy, którzy wcześniej ekscytowali się stylem wypowiedzi scenarzysty. Aaron nadał swoim nadludzkim postaciom szereg cech ludzkich i pokazał, że nawet bogowie mają sporo rzeczy do przepracowania. Na ten czynnik humanistyczny w komiksie jest bardzo mało miejsca, a starania Aarona nie zawsze są skuteczne. Udaje mu się jednak przemycić chociaż te bardzo istotne kwestie rozwijane wcześniej, czyli relację Thora ze swoimi rodzicami oraz utraconym Mjolnirem.
Marvel
Trudno zatem jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy ostateczna konfrontacja Thora i Malekitha jest satysfakcjonująca. Szczerze przyznam, że więcej emocji wzbudzały we mnie ich wcześniejsze potyczki, bo tutaj tak naprawdę finałowe starcie rozgrywa się na przestrzeni kilku stron i sprowadza się do fizycznej wymiany ciosów. Słowa, które padają z ust antagonisty, to coś napisanego pod duży event i nie ma w tym za wiele głębi. Szybko okazuje się, że nie o to tutaj chodzi, a najwięcej komiks zyskuje w momencie, gdy pozostali bohaterowie wchodzą w interakcje z dziwnym światem Thora - Iron Man robi maślane oczy do żądnych krwi Anielic, Spider-Man toczy boje z lodowymi gigantami, natomiast Daredevil przez godzinę widzi oczami bogów, co ostatecznie zmusi go jedynie do odmówienia kolejnej modlitwy. Wszystkie tego typu smaczki działają znakomicie, a zestawienie ziemskich herosów z nordycką mitologią przepuszczoną przez marvelowski filtr daje pozytywny efekt. Historia zawarta w tym komiksie siłą rzeczy podsumowuje wątki rozpisane wcześniej w długiej serii o Potężnej Thor, więc nie jest to rzecz przyjazna dla nowych czytelników. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że są projekty znacznie trudniejsze i Wojna światów wzorem filmów Marvela (lub filmy wzorem komiksów) dopowiada istotne rzeczy i przypomina nam, dlaczego doszło do rozlewu krwi. Zaletą dla wielu będzie sposób prowadzenia narracji - przejrzysty, ograniczający detale do minimum i otwarty na rozwałkę. Dzięki temu Wojnę światów czyta się bardzo szybko i - do pewnego momentu - bardzo przyjemnie. W trakcie lektury poczułem, że ta blockbusterowa konwencja staje się przewidywalna i mało jest tutaj konceptów, które wcześniej podziwiać można było w serii Aarona. Problemy bohaterów zarysowano w sposób prosty, niekiedy może nawet infantylny, co spowodowane jest potrzebą domknięcia wydarzenia w odpowiednich ramach.
Źródło: Egmont
Szybka lektura była możliwa też dzięki rysunkom Russella Dautermana, jednego z moich ulubionych artystów współczesnego komiksu. Już wcześniej współpracował z Aaronem przy Potężnej Thor. Uwielbiam jego podejście do prezentowania nordyckiego zakątku uniwersum Marvela. Niestety, trudno tutaj o ikoniczne kadry, które serwował przy okazji głównej serii o nordyckich bogach. Szkoda, ale takie są reguły rządzące eventami i trzeba niestety się z nimi pogodzić. Thor uświadamia sobie pod koniec (uwaga na spoiler), że jest bogiem niegodnych, co pozwala mu na ponowne podniesienie Mjolnira. Ta droga Thora, którą rozpisał mu Aaron, wybrzmiewa i daje satysfakcjonujące zakończenie. Gorzej wypada rola Malekitha i rozprawienie się z nim przez protagonistę, ale akcja i wszystkie okazje do wspólnej interakcji bohaterów (przejażdżka matki Thora Hell Chargerem Ghost Ridera jest warta wszystkich pieniędzy) powoduje, że to smaczne czytadło nadające się nie tylko do skonsumowania na plaży lub w ogródku, ale też teraz, przy okazji premiery nowego kinowego Thora.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj