Wojownik jest serialem dość intrygującym pod względem fabularnym, bo niczym nie zaskakuje. Nie piszę o tym w formie zarzutu czy krytyki, bo po prostu jest ona tworzona w sposób prosty, klarowny z oczywiście zaakcentowanym rozwojem. Wiemy więc od razu, w jakim kierunku to się rozwinie i nie ma w tym tak naprawdę niespodzianek, czy zwrotów akcji. Przynajmniej póki co, ale to kompletnie nie przeszkadza, bo twórca potrafi kształtować tę opowieść w sposób niezwykle atrakcyjny. Klimat, dobry rozwój poszczególnych etapów i rozrywkowy sznyt, który sprawia, że ogląda się to z niekłamaną przyjemnością. Na przykład kwestia polityków jest dobrym przykładem tej tezy. Od samego początku było widać, że burmistrz to marionetka, a prawdziwym graczem jest Buckley. Gdy wyjawiono, że pracuje dla ambitnego senatora, który wciąga miasto w rozgrywkę na najwyższych szczeblach, stało się to właśnie takim oczywistym rozwiązaniem. Jednocześnie satysfakcjonującym i solidnie urozmaicającym Wojownika. Nie chodzi nawet o poruszanie wątku przeciwko imigrantom, ale o fakt sugerowania konfliktu na innym szczeblu niż pomiędzy chińskimi gangami. Bandyci są w tym równaniu pionkami w grze, która staje się coraz bardziej satysfakcjonująca, ale też własnie zrozumiała. Dobrze to widać w wątku szefowej burdelu, która kupuje ziemię. Takim sposobem świat przestępczy z politycznym zaczynają się mieszać i widoczne są tropy do nieuchronnego starcia. Dobrze pokazuje to scena końcowa z 8. odcinka, gdzie Irlandczycy są zatrudniani do kolei. To jest doskonała sugestia, że walka o miasto i prawa do niego to kwestia czasu. Polityka jest solidnym wątkiem, ale trudno jednak dostrzec w nim coś ponad to. Jednak dostajemy tam oczywiste rozwiązania i tak jakby naturalne decyzje fabularne. Niby w wątku gangsterów mamy to samo, ale  jest to podane w atrakcyjniejszej formie. Szczególnie gdy dochodzi do wojny pomiędzy Long Zi i Hop Wei. To wtedy robi się ciekawie, bo wiemy, że Mai Ling jest przeciwnikiem groźnym i nie do końca przewidywalnym. Nawet gdy własnoręcznie zabił Long Zi, było to coś oczekiwanego, ale mimo wszystko czuć w tym coś więcej. W jej planie zdobycia wpływów musi być as w rękawie, który mam nadzieję objawi się wkrótce. Kształtowanie tej historii może się podobać, bo nie brak w tym dobrej akcji i przede wszystkim emocji, które sprawiają, że to ma sens. To one nadają największej atrakcyjności wątkowi, który fabularnie prezentuje znane rozwiązania, ale robi to tak, że aż chce się oglądać. Być może dlatego kwestia polityczna nie jest tak bardzo porywająca, bo trochę brakuje w niej pobudzania emocji widza.
fot. Cinemax
Oczywiście, gdy dochodzi do akcji, to wówczas Wojownik pokazuje swój pazur. Choreograf doskonale kręci wszystkie starcia, dając nam do zrozumienia, że ma świadomość, czego widzowie oczekują. Wie, co pokazać, by było efektownie, brutalnie, ale z emocjami i napięciem. Widowiskowe starcia będą puste, jeśli reżyser nie nada temu jakiejś głębszej wartości. Dobrze wygląda to podczas pełnej przemocy walki z Fung Hai oraz w starciu Ah Sahna z Bolo. Fani kina sztuk walki mogli domyślić się, że postać o takim imieniu musi koniec końców stać się czarnym charakterem i przeciwnikiem dla bohatera, a twórcy nie tylko dostarczają, ale jeszcze pozytywnie zaskakują. Walka tych dwóch jest czymś, czego chciałoby się więcej, bo czuć umiejętności po obu stronach, perfekcyjnie budowane napięcie i niepewność o los bohatera oraz dobrze budowane emocje podczas każdego etapu. Efekciarsko i bardzo satysfakcjonująco. Trochę rozczarowuje grupowa walka pomiędzy Long Zi a Hop Wei, bo choć zapowiada się na krwawą jatkę, stała się zaledwie zbyt szybką ciekawostkę. Nie zrozumcie mnie źle - nakręcono to dobrze, ale zanim to mogło się rozkręcić, skończyło się i jakoś sens oraz emocje wyparowały. Szkoda, bo jednak cliffhanger z 7. odcinka zapowiadał coś więcej. Cieszy fakt, że Bill oraz Lee dostają więcej czasu ekranowego. To ich wątki stają się dobrym kontrapunktem dla solidnej polityki i świetnej gangsterki. Twórcy dobrze przedstawiają bohaterów, zanurzając się w ich przeszłość i osobowość. Dzięki temu Bill i Lee stają się ciekawi, wyraziści i warci poświęconego czasu. Jeden z problemami osobistymi, uzależnieniem od hazardu i wątpliwymi moralnie decyzjami, drugi ścigany za morderstwo osób, które zabiły jego czarnoskórą miłość. To kształtuje te postacie i dobrze buduje ich relacje. Wydaje się jednak, że kwestią czasu pozostaje ich wybór strony konfliktu, bo dzięki wszystkim manipulacjom wiemy, że będą tak naprawdę tylko dwie. Wszystkie odcinki doskonale pokazują tych bohaterów jako osoby niejednoznaczne, ale wzbudzające sympatię. Dobrze to współgra z resztą, choć jest tak naprawdę obok. Wybór rozwiązania konfliktu pomiędzy Hop Wei i Long Zi poprzez pojedynek jeden na jeden doskonale pasuje do tego serialu. Do całej otoczki Wojownika i ducha kina Bruce'a Lee, który w końcu jest autorem pomysłu. Zwłaszcza że mamy do czynienia z dwoma indywidualnościami o wybitnych umiejętnościach. Doskonale podkreślano są one podczas treningów. Zwłaszcza Joe Taslim po stronie Long Zi pokazuje, że niesłusznie w serii Raid był w tle popularnego Iko Uwaisa. W walkach błyszczy, pokazując coś imponującego i tym samym obiecując, że pojedynek z Ah Sahnem będzie czymś spektakularnym. Wojownik to naprawdę dobry serial. Nie zrozumcie mnie źle - wyciąganie wniosku na temat prostych rozwiązań fabularnych nie jest wadą tej produkcji, bo Jonathan Tropper i jego ekipa robią to w sposób nadzwyczajny. Sprawiają, że wszystkie klocki idealnie pasują na swoje miejsce, dając satysfakcję i przyjemność. Patrząc na poprzedni serial twórcy - Banshee - to też pod kątem fabularnym miało dość prostą strukturę, która została sprzedana w bardzo atrakcyjnej formie. Wojownik powiela to, co było dobre, dodając wiele smakowitości. Te trzy odcinki doskonale to udowadniają. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj