Wojownik w pierwszych czterech odcinkach pozwala sobie na swobodne ułożenie nowego pola do gry, w której stawką jest władza. Widzimy wszelkie podziały społeczne i polityczne, które determinują nadchodzące konflikty. Chodzi o to, że to jest tak naprawdę wstęp do czegoś, co dopiero emocje wzbudzi. Fung Hai otwarcie rozpoczyna wojnę z policją i wyraźnie kwestionuje współpracę z Long Zi (świetna scena likwidacji jednego z mniejszych gangów). A to jednoznacznie sugeruje, że wszystko tak naprawdę w tym serialu stąpa po cienkim lodzie. To samo tyczy się planów rozwoju interesu przez Ah Sahma i Młodego Juna, który stoi w sprzeczności z umowami i szefostwem Tonga. Taką wisienką na torcie stają się Irlandczycy. Twórcy doskonale komplikują sytuację w pierwszych czterech odcinkach, dając do zrozumienia, że tak naprawdę to oglądaliśmy jedynie drobne podchody, a wojna dopiero przed nami. Odpowiednie dawkowanie tych wątków i stopniowo zaognianie sytuacji sprawdza się kapitalnie, dając oczekiwane efekty. Łatwo też dostrzec przemianę Ah Sahma w stosunku do pierwszego sezonu. Tam był on buńczuczny, trochę arogancki i niedojrzały - efektem tego dostał łomot w kluczowej walce. A teraz? Czuć, że Ah Sahm wyciąga wnioski i uczy się na tej porażce. Staje się bohaterem doroślejszym, poważniejszym i przede wszystkim pewnym siebie. Widać, że teraz dopiero jego pewnego rodzaju arogancja nie jest wyjętym z kapelusza królikiem, ale jest umotywowana w mocnych fundamentach. Przecież to on nakierował Młodego Juna na nowy interes, zawarł umowę z Mercerową i praktycznie werbalnie wypowiedział wojnę Irlandczykom. Bez mrugnięcia okiem, ale ze świadomością, że może, bo jest w stanie stawić czoło każdemu wyzwaniu. Jest to zmiana mile widziana, bo Ah Sahm czasem był irytujący w swoim zadufaniu, co przeważnie kończyło się nie najlepiej dla niego. Plus zakończenie romansu z panią Mercer również okazuje się atutem, bo twórcy skupiają się w rozwoju postaci - tak jego jak i jej - na ciekawszych i ważniejszych aspektach.
fot. materiały prasowe
Odnoszę wrażenie po tych czterech odcinkach, że walki są lepsze niż kiedykolwiek. Oczywiście najbardziej czuć to już na początku, gdy Ah Sahm rzuca się w wir nielegalnych bójek i innych starć. Pomijając fakt, że są to rzeczy efektowne, kapitalnie nakręcone (świetna praca kamery, swobodny montaż), to nie brak w nich smaczków, które zostaną dostrzeżone przez fanów kina kopanego. Ponownie bowiem w choreografii pojawiają się subtelne nawiązania do Bruce'a Lee. Nawet w tej scenie, w której Ah Sahm i spółka atakują zbirów w magazynie - strój Ah Sahma żywcem przypomina ten z Wejścia smoka. To co przede wszystkim rzuca się w oczy, to niebywała dynamika walk. Jak niezwykle budują emocje, mając zarazem znaczenie fabularnie dla rozwoju postaci oraz nielimitowane pokłady czynnika wow. Duża w tym zasługa skupienia uwagi na aktorach z umiejętnościami: Dusting Nguyen jako Zing, Joe Taslim jako Li Yong czy nawet twardy Irlandczyk stawiający czoło chińskim wojownikom w fabryce przy pomocy brutalnej siły. Zaimponował też nowy bohater o imieniu Hong, który miał swoje pięć minut spektaklu obserwowanego przez Młodego Juna i Ah Sahma. Dzięki temu Wojownik zachwyca, bo walki mają znaczenie fabularne i po prostu są fenomenalnie nakręcone. Patrząc na przekrój czterech odcinków, można czasem przyczepić się do niektórych drobnych wątków. Choćby politycznych, które wydają się błądzić po omacku i odstępują jakością od tych gangsterskich. Podobnie zresztą jest z romantycznymi, bo kwestia młodszej Mercer i jej romansu z Irlandczykiem na razie jest zbyt uproszczona. Wydaje się jakby jedynie wykorzystano to jako pretekst do pokazania tego twardziela z bardziej ludzkiej perspektywy. Najgorzej jednak wypada Lee, który w 2. sezonie jest postacią zbyteczną, meczącą i zasadniczo nic nie wnosi. W pierwszym miał przynajmniej jakieś znaczenie w pracy policyjnej, a tutaj wciąż wałkowane są skutki jego rany i potencjalne uzależnienie. Jego policyjny partner natomiast zyskuje, a napad Fung Hai na jego dom to emocjonalny rollercoaster. Wojownik to kawał dobrej rozrywki. 2. sezon bawi, emocjonuje i przede wszystkim ekscytuje, angażując interesującą historią i zachwycając walkami. No i te smaczki dla fanów... Bar o nazwie Banshee od razu wzbudza miłe skojarzenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj