Wolverine należy do najbardziej rozpoznawalnych i popularnych mutantów, ale nie każda opowieść o nim zasługuje na pochwałę. W ramach wydawanej przez Egmont serii Marvel NOW! ukazał się album Wolverine i X-Men – Cyrk przybył do miasta, który jest właśnie przykładem nieudanej komiksowej narracji. Prezentację wad rozpocząć należy do faktu, że jest on wyrwany z kontekstu. Zawiązanie akcji (chociaż to zbyt poważne określenie na to, co zostało przedstawione w tym albumie) nawiązuje do wydarzeń, które miały miejsce w innych komiksach – a i zakończenie jest z gatunku otwartych, co przy zamknięciu serii sprawia, że właściwie nie wiadomo, po co po ten album sięgnąć. Na kilka pojawiających się w komiksie wątków fabularnych zamknięty zostaje tylko jeden (a i to tylko częściowo). To nie pierwszy taki przypadek, że na nasz rynek trafia łączne wydanie kilku zeszytów stanowiących element większej całości, ale nie broniące się jako samodzielna pozycja. Album skierowany jest chyba do młodszych czytelników: większość bohaterów to nastolatkowie – dorośli i znani powszechnie mutanci stanowią raczej tło, łącznie z widniejącym w tytule komiksu właścicielem przerośniętych szponów. Z jednej strony są to młodzi wychowankowie Szkoły Imienia Jean Grey, którzy po prostu… są. Z drugiej strony barykady pojawia się grupa młodocianych superzłoczyńców, w których geniusz i niecny plan (jakikolwiek by nie był) po prostu trzeba uwierzyć. Bo tak. Wydaje się, że jeśli faktycznie jest to historia mająca zachęcić nastolatków do świata Marvela, to twórcy nie pokładają wielkiego zaufania w intelekt dzisiejszej młodzieży.
Źródło: Egmont
Młodzi mutanci – poza może jednym wyjątkiem (jeśli kręcą Was dziewczyny-rekiny w bikini, to  znajdziecie coś dla siebie; reszta poczuje estetyczny niesmak) – nie doczekali się szerszej charakterystyki. Ot, stanowią nośnik specjalnych umiejętności i zapełniacz fabularny, niemniej odgrywają przynajmniej jakąś rolę w szczątkowym scenariuszu komiksu. Nawet tego nie można powiedzieć o dorosłych superbohaterach (nie tylko mutantach, bo są m.in. Iron Man, Spider-Man czy Deadpool). Ich co prawda nie trzeba przedstawiać, ale ich pojawieniu się warto by było nadać jakiś sens. Tymczasem w albumie pojawia się ich mnóstwo, ale udział większości sprowadza się do 1-2 kadrów, które niczego nie wnoszą. Nieco większe znaczenie ma kadra szkoły, ale za to jest sprowadzona głównie do roli marionetek. Jakby tego było mało, to w pewnym momencie pojawia się tytułowy cyrk, a w nim Frankenstein z wiedźmą. Co, jak i dlaczego? Scenarzysta oferuje jakieś mętne wytłumaczenia, ale po lekturze nasuwa się tylko jeden możliwy wniosek: ktoś uznał, że to będzie fajny pomysł. I może by był, gdyby położyć jakieś sensowne podwaliny fabularne. W obecnej formie jest to wisienka na torcie zrobionym z bzdurnych i nielogicznych scen. W tym pełnym dziur, chaotycznym albumie z trudnością można doszukać się jakichkolwiek pozytywów. Ewentualnie można docenić niektóre rysunki Nicka Bradshawa, którego kreska całkiem nieźle pasuje do superbohaterskich komiksów. Na nieszczęście jest on tylko jednym z kilku autorów ilustracji, więc nawet na tym polu Wolverine i X-Men. Cyrk przybył do miasta przynosi rozczarowanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj