Wrogie niebo przedstawia widzom nową, zapowiadaną wcześniej postać Sary (Mira Sorvino), która okazuje się ciekawym dodatkiem. Bohaterka jest oszustką, kombinatorką i ma niewyparzoną buzię - nic więc dziwnego, że producenci wybierają na pierwsze spotkanie scenę Sary z Pope'em (Colin Cunnigham). Nie da się ukryć, że oboje do siebie bardzo pasują. Czuć, że się świetnie uzupełniają, chemii odmówić aktorom nie można, a to razem tworzy zabawny efekt. Na tle wielu innych bohaterów serialu Wrogie niebo Sara wydaje się wyrazistsza i ciekawsza, bo ma osobowość i szybko wzbudza sympatię.
Czytaj także: Będzie 5. i ostatni sezon "Wrogiego nieba"
Ważnym elementem jest dojrzewanie Hala (Drew Roy), który pierwszy raz dostaje od ojca tak ważne zadanie. Dotychczas w wodzów bawili się Tom (Noah Wyle) oraz Dan (Will Patton), a teraz obaj wyruszają na misję. I to jest bardzo trafny ruch ze strony scenarzystów, bo potrafią pokazać rozwój bohatera z sensem, którego często brakowało w poprzednich sezonach. Jasne, jego rozmowa z nowym kompanem i metafora o meczach rugby jest trochę banalna, ale to kompletnie tutaj nie przeszkadza. Dzięki temu ruchowi zmienia się dynamika serialu, rozwijając się w atrakcyjną stronę.
Intrygująco wygląda rozmowa Matta (Maxim Knight), kiedyś najbardziej irytującego dzieciaka telewizji, z chłopakiem odpowiedzialnym za pranie mózgów. Nie da się ukryć, że perspektywa brzmi przekonująco - może w istocie tę wojnę zaczęli ludzie, bo nie zrozumieli intencji Espheni? Pewnie nieprawdziwe, ale przemyślane i prawdopodobne, bo zasiewa ziarno wątpliwości. Samo odbicie Matta przeprowadzono w miarę sprawnie - nie ma zbyt wielu absurdów i nieporozumień, wszystko jest w miarę wiarygodnie. Może się to podobać.
[video-browser playlist="635496" suggest=""]
Zaskoczeniem jest wątek tajemniczej istoty podróżującej za wesołą kompanią dowodzoną przez Toma. Nie spodziewałem się, że pójdzie to w tę stronę. Ruch scenarzystów jest świetny z tak naprawdę dwóch powodów: po pierwsze - Jeannie w końcu ginie, więc Dan może otrząsnąć się z marazmu, w którym znajduje się od początku sezonu; po drugie - mamy raczej ostateczne potwierdzenie nikczemnych zamiarów Espheni, które są podlejsze, niż przypuszczałem. Pomysł drastyczniejszej asymilacji niż ta zaprezentowana w poprzednich sezonach jest o wiele ciekawszy.
Niespodzianką odcinka są sami Espheni, gdyż po raz pierwszy widzimy scenę ich rozmowy. Dzięki temu w końcu odgrywają oni w serialu aktywniejszą rolę i nie są tylko bezosobowymi postaciami kosmitów będącymi antagonistami Wrogiego nieba, ale istotami mającymi plan, charakter i wewnętrzne relacje. Trochę psuje tutaj wrażenie fakt, że mówią po angielsku - czy tak trudno było wymyślić jakiś bełkotliwy język i wstawić napisy? Klimat sceny byłby o wiele lepszy. Wygląda to jednak całkiem dobrze, miejmy więc nadzieję, że motyw ten będzie kontynuowany. Zwłaszcza że tajemniczy Espheni zostaje pojmany przez grupę bohaterów - może to zapewnić sporo wrażeń w kolejnych odcinkach.
Wrogie niebo w 4. sezonie jest serialem powyżej średniej, a to duży wzrost w stosunku do poprzednich sezonów, gdzie dobre bywały jedynie momenty. Emocji nie brak, historia jest rozbudowana i ciekawa, a perspektywy - bardzo optymistyczne.