Motywem przewodnim filmu nie jest walka z występkiem jako takim, tylko zobrazowanie rzeczywistych reakcji rządu Chińskiej Republiki Ludowej na działania przemytników, które charakteryzują się wysokim potępieniem (jakiego nie uświadczymy w żadnym amerykańskim filmie), dopełniając się w niezwykle wysokich karach w stosunku do przewinień związanych z narkotykami. Postacie, które pojawiają się na ekranie, cechują się w znacznej większości mocnymi charakterami, zaś kapitan Zhang (Hongiel Sun) reprezentuje postać z pogranicza filmów noir (opanowaną, charakteryzującą się stoickim spokojem) oraz tych z serii "Szklanka pułapka" (niepohamowanymi atakami agresji oraz przeświadczeniem, że życie przestępcy nie jest wiele warte). Sun prezentuje się w tej roli naprawdę znakomicie; można by rzec, że zawłaszcza sobie ekran.
Zadziwiające, że jak na film akcji scen wymiany ognia jest jak na lekarstwo. Jedna z bardziej krwawych to końcowa, zaś druga skłania się w stronę doskonale zaplanowanej taktycznie pułapki na przestępców. Przy tej okazji Johnnie To pokazuje całkiem inny pomysł niż te efektowne, do których przyzwyczaiły nas amerykańskie produkcje. Strzelaniny u To są wyrafinowane, przemyślane i ocierające się o dramatyczny realizm. Jednak tego typu akcje bądź poprowadzone sceny wcale nie spowalniają tempa całego filmu – wciąż jest to solidny i szybki thriller. Wszystkie te części składowe odpowiadają za to, że "Kartel" jest dobrze skonstruowanym i wyważonym pod względem napięcia obrazem. Oglądając obraz Johnniego To, nietrudno dziwić się Quentinowi Tarantino, że fascynuje się filmami tego chińskiego reżysera. Można w nich znaleźć wiele elementów wspólnych, co dla widza z wyrafinowanym gustem staje się nie lada przeżyciem. Zaś końcowa sekwencja strzelaniny jest wręcz kwintesencją bezsensownej i niedorzecznej przemocy, jaką zwykł sygnować swoje filmy Tarantino.