Wschodząca gwiazda to jeden z takich filmów, które pokazują, że życie pisze najlepsze scenariusze. Pod kątem historii, trudów, z jakimi borykają się bohaterowie i przeciwności, które muszą pokonać, wydają się hollywoodzką kliszą. Przecież takie rzeczy w inspirujących biografiach są standardem, ale gdy potem czytamy, że to zdarzyło się naprawdę w takiej formie, można inaczej odebrać cały film. Twórcy mają więc wszystko, co potrzeba, aby stworzyć coś fascynującego, emocjonującego i przede wszystkim inspirującego, ale wydaje się, że nie do końca wiedzą, jak z tego korzystać. Brak narzędzi czysto rzemieślniczych jest tu aż nadto widoczny i można odnieść wrażenie, że ta historia w rękach kogoś bardziej doświadczonego, dałaby coś wyjątkowego. Czuć w tym filmie, że forma opowiadania historii bardziej przypomina odznaczanie poszczególnych etapów na liście, niż coś, co miałoby poruszać emocje i przede wszystkim mieć pomysł na siebie. Ta banalność podejścia to kolejny dowód na to, że twórcy nie bardzo wiedzą, co chcą zrobić i nie podchodzą do tego kreatywnie. Przez to też historia pomimo potencjału sprawia wrażenie banalnie opowiedzianej, bo pomimo świadomości, że tego typu opowieści takie z natury po prostu są, nie ma tu idei na to, jak wyciągnąć z tego emocje oraz zbudować zaangażowanie w historię. Twórcom udaje się dobrze zarysować pochodzenie przyszłych gwiazd NBA i trudy, z jakimi się borykali od dzieciństwa jako dzieci imigrantów z Nigerii. Dobrze pokazano różne absurdy prawne czy podejście czysto społeczne do imigrantów bez popadania w moralizatorski ton oparty jedynie na rasizmie. Ten co prawda przewija się gdzieś w tle, ale wydaje się wręcz nie mieć znaczenia, co też jest dziwne, bo w dobie Black Lives Matter i edukacji na tym polu, te problemy zwykle mają większą wagę, ale tutaj twórcy nie są nimi zainteresowani. Jak więc samo pochodzenie jest dobrze zarysowane, tak podejście do kreowania kolejnych etapów jest za bardzo schematyczne i można odnieść wrażenie, że powtarzalne. Gdy przychodzi czas na nowe wnioski lub puenty, można uświadomić sobie, że Wschodząca gwiazda ciągle mówi nam to samo. Najgorszy jednak jest casting, bo jak aktorzy grający rodziców spisują się świetnie i nadają historii emocjonalnego charakteru, tak młodzi, niedoświadczeni w rolach przyszłych koszykarzy są totalnie nijacy. Do tego są w tym przeraźliwie irytujący, bo nie są w stanie nadać emocjonalnego charakteru postaciom, ani uzmysłowić widzom wagi ich motywacji (walka o dobro rodziny), by ta była czymś więcej niż pustym sloganem wyciskającym łzę. Trudno więc kibicować, gdy bohaterowie mający inspirować, są tak strasznie... nudni. Obojętność towarzysząca śledzeniu tej historii jest zatrważająca, bo jednak to z definicji powinno poruszać emocje, a tego nie robi z winy kiepsko obsadzonych postaci lub fatalnej reżyserii, która przyczynia się do większości problemów filmu. Wschodząca gwiazda to dość przeciętne kino produkcji Disney+, które nie jest dobrą propozycją dla fanów gatunku. Jednocześnie jednak nie jest to tak bardzo zły film, bo ma swoje dobre momenty. Bardziej jest skierowany do wielbicieli koszykówki, którzy są ciekawi historii gwiazd NBA.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj