Twórcy dość szybko i niespodziewanie przechodzą do konkluzji wątku zemsty grupy bandytów na niedobrym Ricku, który udusił ich kolegę. Te sceny pozostawiają bardzo mieszane odczucia, gdyż przede wszystkim ich rozegranie nie dostarcza emocji ani napięcia. To finał sezonu; widz powinien czuć zagrożenie wiszące w powietrzu, bo w końcu w takowych odcinkach często ktoś ginie, ale tutaj nic takiego nie znajdujemy. Przykro, że scenarzyści pokazali nam najlepszą i (wydawałoby się) najtwardszą postać serialu, Daryla, jako człowieka, który daje się bić dwóm zakapiorom. Czemu się nie broni? Przecież wie, że chcą go zatłuc na śmierć, a wszystko pokazane jest tak, jakby Daryl był jakimś zwyczajnym mięczakiem do odstrzelenia. W ten oto sposób The Walking Dead odbiera godność najbardziej charyzmatycznemu bohaterowi. Można byłoby zastanawiać się, dlaczego Carl położył swoją broń tak daleko od siebie oraz dlaczego bohaterowie dali się zaskoczyć. Przecież żyją w świecie, w którym czujność działa na maksymalnych obrotach. Mamy uwierzyć, że grupa obleśnych bandytów porusza się niczym ninja i w tak banalny sposób zaskakuje Ricka oraz spółkę?
Tematem przewodnim finału jest człowieczeństwo ukazane na przykładzie Ricka. Sceny starcia w lesie okazują się kluczowe, bo pokazują go w zupełnie innym świetle. Scena zarzynania pedofila perfekcyjnie obrazuje, jak Rick zmienił się przez ostatnie sezony. Chce chronić bliskich bez względu na cenę i, o czym wielokrotnie wspomina się w tym odcinku, stał się potworem. Każdy zatraca gdzieś swoje człowieczeństwo w walce o bezpieczeństwo i godne życie. Być może te sceny zadziałałyby wyśmienicie, lecz twórcy musieli je popsuć kompletnie niepotrzebnymi retrospekcjami. Chciano pokazać kontrast pomiędzy Rickiem w najlepszym okresie życia po pojawieniu się szwendaczy a obecnym, który gdzieś zatraca swoje "ja" i staje się bezwzględnym zabójcą. Problem polega na tym, że są one bardzo ckliwie, przesłodzone i nostalgiczne. Wybijają z rytmu, niszczą jakiekolwiek emocje pojawiające się w scenach w teraźniejszości i bynajmniej nie osiągają zamierzonego efektu.
[video-browser playlist="634128" suggest=""]
Najgorzej jednak wygląda sytuacja w Terminus, gdzie w pewnym momencie wszystko rozwija się przewidywalnie i bez żadnego pomysłu. Początkowy pomysł na to, by Rick i spółka ostrożnie sprawdzili to miejsce, jest jak najbardziej udany. Pokazuje, że bohaterowie czasem myślą, a ich nieufność działa tutaj fantastycznie. Źle jest później, gdy twórcy jedynie potwierdzają oczywistość: Terminus to kłamstwo, gdyż prawdopodobnie jest to miasto kanibali (podczas zaganiania grupy do "zagrody" widać było ludzkie kości). Finały The Walking Dead przeważnie oferowały emocje, napięcie, masę wrażeń i śmierć jakiejś postaci, dlatego trudno ekscytować się tak przeciętnym efektem. Cliffhanger powinien pozostawić widza z wypiekami na twarzy, a zamiast tego wywołuje jedynie obojętność.
Twórcy w drugiej połowie czwartej serii The Walking Dead mieli niezły pomysł na powrót do korzeni, ale jego realizacja pozostawiała wiele do życzenia. Dobre, kreatywne i emocjonujące odcinki przeplatały się z kiczowatą obyczajówką, która nie potrafiła na niezłym poziomie pokazać międzyludzkich relacji i problemów.