Niefortunne ulokowanie nowego filmu Asghara Farhadiego w Hiszpanii niesie za sobą dziwaczne konotacje - czasem wydaje się, jakbyśmy oglądali latynoską telenowelę. Natłok wydarzeń, trzymanie w permanentnym stanie zaskoczenia i najwyższej uwagi oraz niekończący się ciąg intryg to przecież typowe zabiegi dla tej telewizyjnej konwencji. To także styl Farhadiego, który w ciągu lat wykreował sobie swój własny quasi-thrillerowy gatunek, służący mu do społecznej krytyki. Niby więc wszystko jest na miejscu. Do hiszpańskiego rodzinnego miasteczka wraca piękna Laura (w tej roli Penelope Cruz), by towarzyszyć siostrze podczas zaślubin. Przyjechała bez męża, za to z dwójką dzieci, co oczywiście w tak niewielkiej mieścinie od razu rodzi plotki. Na wesele, poza rodziną, zaproszeni są także najbliżsi przyjaciele, w tym Paco (Javier Bardem), którego z familią łączą niejasne zawiłości oraz nadzwyczaj bliska relacja z Laurą. Trzęsienie ziemi - jak to u Farhadiego - musi wreszcie nadejść. Tym razem podczas weselnej uczty, przerwanej nagłą burzą, znika Irene, córka głównej bohaterki. Na jej łóżku bohaterowie znajdują wycinki z gazet dotyczące strasznej sprawy sprzed lat, kiedy żądano okupu za zaginioną dziewczynkę. Rodzina pieniędzy nie wpłaciła, więc dziecko straciło życie. Jak łatwo się domyślić, po chwilowym szoku szybko rozpocznie się szukanie winnych, podejrzewanie najbliższych i zupełnie przypadkowych ludzi, wszystko to w przeróżnych konfiguracjach. Kto był na weselu? Kogo nie było? Kto chce skrzywdzić rodzinę i jak głęboko w przeszłość sięgają ich kłótnie? Farhadi pomnożył liczbę bohaterów, a także potencjalne ślepe zaułki, w które wciąga widzów. Niektóre są całkiem chybione, inne bardzo intrygujące, jednak im czystszy dostajemy obraz skonfliktowanego miasteczka, tym trudniej uwierzyć nam w tę dość mocno rozbuchaną dramę. Czy to zmęczenie materiału? Być może. Asghar Farhadi zalicza zauważalną tendencję spadkową. Już Klient był pewną wariacją na ten sam temat w podobnie ogranym stylu. Zmiana lokacji z teherańskich blokowisk na hiszpańskie miasteczko niewiele zmienia - Irański reżyser wciąż bawi się w odkrywanie kolejnych kart, tyle że tym razem pozbawiony broni w postaci społecznego komentarza, kreśli intrygi tylko dla samych intryg. Atmosferę trzeba więc podkręcać - twist  zaczyna gonić twist, a aktorzy ciągle grają na wysokich rejestrach. To, co z początku emocjonuje, staje się w końcu nużące. Oskarżanie Farhadiego o działanie na autopilocie nie byłoby jednak fair. To twórca konkretnej konwencji, konkretnego tematu, który do tej pory udawało się realizować z wyśmienitym skutkiem. No, może poza jedną wpadką i tak nagrodzoną Oscarem... Jego najnowszy film jest zaś podobną, dość ciekawą próbą, która w tej scenerii i z tą intrygą po prostu nie zadziałała. To nadal świetnie wyreżyserowany film, pozbawiony jednak społecznego tła i pogrążający się natłokiem coraz bardziej wymyślnych twistów. Żenady nie ma, ale wszyscy wiedzą, że Farhadiego stać na więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj