To, co dzieje się w jedenastym odcinku szóstej serii, powinno wydarzyć się dużo wcześniej. Przez pół sezonu zauważałam, że akcja toczy się zbyt wolno, a wszystko jest niepotrzebnie rozwleczone. Dopiero teraz, gdy finał już tuż, tuż, coś w tej kwestii zaczęło się zmieniać. Jest jednak za późno - nie da się przemyślanie poprowadzić fabuły, gdy wszystko musi zakończyć się w tak krótkim czasie. Z kolei przenoszenie niedomkniętych historii na następny sezon wydaje się być niemożliwe, bo ten ma toczyć się podczas Powstania Warszawskiego, a nawet jeśli by tak się nie stało, ten zabieg i tak byłby absurdalny.
Ponowne zjednoczenie prawie wszystkich bohaterów w akcji to od początku dobry pomysł. Niczego tak dobrze się w Czasie honoru nie ogląda, jak ich wzajemnych interakcji, prowadzonych sporów czy opracowywania planów. Automatycznie wraca wtedy czarny humor oraz klimat, który znamy z poprzednich serii. Akcję odbicia Blachnickiego jak zawsze zrealizowano brawurowo - oczywiście partyzantka poradziła sobie świetnie, mimo że nie wszystko poszło po ich myśli. Strony zmienił też Janisz - i to była jedna z ciekawszych sytuacji tego epizodu.
[video-browser playlist="633916" suggest=""]
Wątek Otto zupełnie pozbawiony jest emocji. Cały pomysł może i ciekawy, ale zrealizowany po prostu nudno. Los syna doktora w ogólnie mnie nie obchodzi, to samo ze łzami Marii. Ta para już się zupełnie wyczerpała - tak samo zresztą jak Wanda z Bronkiem, który nagle decyduje się porzucić swoje dawne życie. Sposób realizacji tego wątku sprawia, że trudno mi to zaakceptować. Wszystko dziejące się wokół Heleny i córki pani minister to kolejny zapychacz.
Najciekawiej wypadają losy Rudej, szczególnie w kontekście końcówki odcinka. Może to wypaść całkiem interesująco. Scenarzyści muszą w końcu zdecydować się na jakiś śmielszy krok, bo jest po prostu za dobrze. W tym kierunku poszły też losy Lenki, której idiotyczne zachowanie z poprzedniego odcinka nie mogło ujść płazem. Najbardziej irytująca postać w tym sezonie, wciąż zgarniająca wszystkie nagrody za naiwność i głupotę, czyli Woźniak, nareszcie zaczął coś podejrzewać. Pora najwyższa. Z kolei Rainer... Tutaj brakuje już słów. Ileż można ciągnąć jeden wątek?!
Nie wiem, jak twórcy serialu chcą wybrnąć ze wszystkich wątków, które otworzył ten odcinek. Obawiam się, że najzwyczajniej w świecie zabraknie im czasu i pójdą na łatwiznę. Chciałabym się mylić, ale ta seria pokazała, że scenarzystom Czasu honoru nie należy ufać. Nawet jeśli coś zapowiada się przyzwoicie, koniec końców i tak jest marnowane. Obawiam się, że ostatnie odcinki będą takie same, jak cały sezon, czyli idealnymi przykładam na to, jak zaprzepaścić dobre pomyły.