Maks Rocki (Józef Pawłowski) to znany na całym świcie snowboardzista, idol tysięcy kibiców, ale także okropny egoista. Jest on przekonany, że jest w swojej dyscyplinie najlepszym sportowcem, jakiego nosiła ziemia. Żyje w przekonaniu, że zdobycie złotego medalu na nadchodzących Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie to tylko formalność. Nienawidzi, gdy ktoś mu mówi, że czegoś nie potrafi zrobić, że istnieje jakiś rekord, którego nie jest w stanie pobić. Zresztą w tym przekonaniu utrzymuje go dziewczyna Julia (Joanna Opozda) i menadżer Wiktor Gold (Slawomir Orzechowski). To ten ostatni namawia go na podjęcie próby pobicia rekordu prędkości w zjeździe na desce. Jednak podczas zjazdu dochodzi do wypadku, w którym Maks doznaje groźnej kontuzji i zamiast do ksiąg rekordów, trafia do szpitala. Wszystko wskazuje na to, że Olimpiadę w Pekinie będzie oglądać jedynie w telewizji. Z dnia na dzień traci wszystko. Sponsorzy się od niego momentalnie odwracają, luksusowe auto i apartament zostają mu odebrane, dziewczyna go rzuca, bo nie chce być z bankrutem, a menadżer jak łatwo się domyślić szybko znajduje nowego podopiecznego. Maks zostaje z niczym i w obliczu swoich problemów postanawia wrócić do rodzinnego domu w Tatrach, gdzie też nie jest witany z uśmiechem. Chłopak postanawia jednak się nie poddawać i udowodnić wszystkim wkoło, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Ma zamiar wrócić do formy i jeszcze zawalczyć o udział w Igrzyskach. Wygrać Marzenia miało zadatki na to, by być ciekawym filmem ze sportem w tle. Jednak reżyser Piotr Fiedziukiewicz, który wcześniej specjalizował się w serialach takich jak Singielka czy O mnie się nie martw, nie potrafił się zdecydować, jaki film chce kręcić i o czym. Dostajemy więc ponaddwugodzinny miszmasz różnych gatunków. Jest tu bowiem dramat, komedia i romans tylko wszystko tak dziwnie ze sobą poskładane w montażu, jakby pochodziło z innych produkcji, przez co film totalnie traci tempo. Gdyby reżyser skupił się na przemianie głównego bohatera i jego walce o powrót do formy, rezygnując z wątków pobocznych i stawiając bardziej na sport, byłaby to ciekawa produkcja. Tak się jednak nie stało. Duża w tym też wina licznej grupy scenarzystów, którzy stworzyli tego Frankensteina składającego się z różnych wątków kompletnie do siebie nie pasujących. Sugeruje nam się, że główną osią filmu będzie spór i rywalizacja pomiędzy Maksem a równie ambitnym Antonim „Tonym” Szmitem (Sebastian Fabijanski). Problem polega na tym, że nagle ten wątek gdzieś wyparowuje, wracając w najmniej oczekiwanych momentach i do niczego w sumie nie prowadząc. Zastępuje go niespodziewanie wątek miłosny Maksa do utalentowanej chińskiej pianistki Shu Young (Selina Lo), ale on też pojawia się i znika, jakby bawił się z widzami w chowanego. I takich dziwnych zabiegów jest dużo, dużo więcej. Wszystkie one sprawiają, że do filmu wkrada się chaos, a całość zaczyna widza od siebie coraz bardziej odpychać.
fot. Anna Gostkowska
+6 więcej
Szkoda, ponieważ Wygrać marzenia, ma intrygujące postaci, które, gdyby pozwolono im się rozwinąć, rezygnując z pewnych wątków, mogłyby zainteresować widzów. Ciekawie jest bowiem nakreślony konflikt w tej produkcji, jak na przykład między Maksem a Antonim, opierający się na zazdrości o talent i pozycję w sporcie. Gdy dochodzi do odwrócenia ról, „Tony” szybko orientuje się, że życie w świetle kamer i fleszy aparatów wcale nie jest takie fajne, jak mu się wydawało. Niestety, scenarzyści kompletnie nie wykorzystują tego wątku, a widać, że Fabijański miał na niego świetny pomysł. Interesujący też jest konflikt Maksa z swoim ojcem Józefem (Miroslaw Baka), który też zostaje kompletnie zmarnowany i oprócz jednej emocjonalnej sceny nic z niego w pamięci widza nie zostaje. Aktorsko film też dużo obiecuje i pokazuje, że był tu potencjał. Zarówno Józek Pawłowski, jak i Sebastian Fabijański, Mirosław Baka czy Olaf Lubaszenko pokazują, że mają pomysł na swoich bohaterów. Ciekawie ich rozwijają. Niestety, cała ich praca idzie na marne przez montaż i – jak już pisałem powyżej – wciskanie na siłę niepasujących wątków. Na przykład nie wiadomo skąd, nagle wylatują trzy kuzynki Maksa, które chcą go poślubić. Wątek znika tak szybko, jak się pojawia, a jego jedynym celem w moim przekonaniu jest wprowadzenie na kilka minut Piotra Żyły jako gościa na weselu. Nic więcej. Wygrać marzenia obiecuje nam też dużo sportu poprzez scenę otwierającą film. Dużo się mówi tutaj o snowboardzie, rywalizacji itp. Niestety, jak to już w filmach sportowych w Polsce bywa, samego tego sportu jest w tej produkcji niewiele. A szkoda, bo widać, że na planie były osoby, które mają odpowiednie zdolności, by na śniegu fajnie tę dyscyplinę zaprezentować przed kamerą. Jednak reżyser najprawdopodobniej doszedł do wniosku, że im mniej szaleństwa na białym puchu, tym lepiej dla filmu. No niestety nie. Krótko mówiąc, mogło być ciekawie, a wyszło jak zawsze. I tylko aktorów szkoda, bo widać, że starali się jak mogli, by zaserwować widzom coś przyzwoitego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj