Wyprawa do dżungli to nowy film przygodowy Disneya, oparty na popularnej atrakcji z parków koncernu. Oceniam.
Disney kontynuuje trend zamieniania swoich atrakcji z parków rozrywki w potencjalne filmowe hity. Tak też się stało z produkcją
Wyprawa do dżungli. Bohaterami widowiska są: badaczka Lily Houghton, jej brat McGregor oraz kapitan statku Frank Wolff. Lily pragnie odnaleźć w amazońskiej dżungli owiane legendą tajemnicze drzewo o wyjątkowych właściwościach leczniczych. W tym celu wynajmuje Franka, aby przetransportował ją do miejsca ukrycia tego cudu. Jednak na ich drodze stanie inna wyprawa dowodzona przez niemieckiego Księcia Joachima oraz przeklęci konkwistadorzy, którzy marzą o tym, aby ich koszmar się skończył.
Widać, że Disney szuka potencjalnego hitu, który mógłby powtórzyć sukces serii Piraci z Karaibów. Nie udało się z futurystyczną
Krainą jutra opartą na jednej z atrakcji z parków rozrywki, wobec tego postanowiono postawić na sprawdzony, przygodowy charakter, który mamy w
Wyprawie. W historii zaprezentowanej w tym filmie nie ma nic, co mogłoby zaskoczyć widza. Opowieść została oparta na znanych schematach. Ba, jeśli dobrze się przyjrzeć, to odnajdziemy sporo podobieństw do wspomnianych Piratów, choćby wiele slapstickowych scen czy postacie antagonistów. Jednak twórcy potrafią podróżować po tych wytartych ścieżkach filmowych i dobrze wykorzystują dostępny materiał. Nieźle zbalansowano w produkcji akcję, humor oraz rozwijanie relacji między bohaterami, a aurę kina nowej przygody czuć z każdego kadru. Sama akcja nie pędzi na łeb na szyję, tylko daje odetchnąć widzowi, aby zaprezentować historię i zbudować więzi między bohaterami. Dlatego mimo że widowisko nie wnosi nowości do kina przygodowego, to sprawnie wykorzystuje elementy tego gatunku wyrwane z innych produkcji.
Cała siła produkcji drzemie natomiast w dynamice trojga głównych bohaterów. Show kradnie
Emily Blunt, która znakomicie sprawdza się jako inna wersja Lary Croft z początku XX wieku. Aktorka wkłada w swoją postać ogromne pokłady charyzmy i humoru.
The Rock to po prostu klasyczny The Rock w filmie. Dobrze sprawdza się jako wrażliwy siłacz, który w odpowiednim momencie potrafi powalić przeciwnika, uciec łodzią przed torpedą czy po prostu rzucić sucharem. Jednak najlepiej sprawdza się w duecie z Blunt. Ich relacja jest pełna humoru i docinek, z romantyzmem czającym się gdzieś w tle. Całkiem nieźle uzupełnia ich
Jack Whitehall w roli brata bohaterki Blunt. Aktor stanowi doskonały dodatek komediowy, bo najlepsze żarty są związane właśnie z nim. To trio po prostu chce się oglądać!
Niestety, już po drugiej stronie barykady nie jest tak kolorowo.
Jesse Plemons stara się coś wydobyć z postaci Księcia Joachima, jednak czarny charakter jest zbudowany raczej jako karykatura. To przerysowany do granic możliwości megaloman, który dąży do władzy nad światem, czyli ktoś, kogo już widzieliśmy w kinie setki razy. Z początku jego motywacje wydawały mi się całkiem nieźle ograne i zrozumiałe, jednak z czasem gdzieś zniknęły pod sztampową chęcią dowodzenia. Natomiast
Edgar Ramírez jako konkwistador Aguirre jest już lepszy, ponieważ przynajmniej poznajemy historię jego oraz kompanów. Niestety w produkcji stanowią rodzaj stworów, które pojawiają się w najmniej spodziewanym momencie i wprowadzają nadnaturalny element do opowieści, nie pełnią zaś roli pełnoprawnych złoczyńców.
Wyprawa do dżungli ma swoje minusy, choćby w sztampowości oraz czarnych charakterach, jednak stanowi dobrą rozrywkę spod znaku Disneya. Dodajmy do tego jeszcze interesujące postacie protagonistów, a mamy przepis na naprawdę przyjemny, przygodowy seans.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h