Gdy Fei Fei była mała, uwielbiała historię o mieszkającej na Księżycu bogini Chang’e, która została rozdzielona przez okrutny los ze swoim ukochanym Houyi’em. Ta historia była dziewczynce o tyle bliska, że opowiadała o niej ukochana, zmarła mama. Teraz, cztery lata po śmierci rodzicielki, ojciec Fei Fei poznał nową kobietę, z którą chce się ożenić. Co nie tylko oznaczałoby dla głównej bohaterki macochę, ale również nieznośnego, młodszego brata. Fei Fei postanawia, że przywróci ojcu wiarę w historię o bogini Chang’e, dzięki czemu przypomni mu również miłość do jej matki i tak pozbędzie się macochy. Tak nasza bohaterka, wraz ze swoją króliczą towarzyszką, wyrusza w podróż na Księżyc. Widać, że twórcy Wyprawy na Księżyc bardzo wzorowali się na znanych nam bajkach Pixara czy Disneya, jednocześnie chcąc pokazać, jak najwięcej kultury Wschodu – a dokładnie, kultury chińskiej. Tak więc mamy dzielną, pomysłową bohaterkę, walczącą z przeciwnościami losu, słodkiego królika, jej przyszywanego, dowcipnego niedługo-brata,  a później także trochę nieogarniętego pomagiera, Gobiego i nową krainę. Czy to nie brzmi jak typowy disneyowo-pixarowy film? Brzmi. Problem jest taki, że twórcy, chcąc czerpać to co najlepsze z gigantów, wzięli od nich tylko to, co najgorsze. Jednak trudno, na to jeszcze można machnąć ręką, gdyż największy problem tej animacji jest taki, że nie ma ona po prostu ducha. Pamiętam, jak oglądałam youtuberkę opisującą, dlaczego pomimo rozbieżności pomiędzy kulturą chińską a tą ukazaną w obu Mulan, w animacji Disneya to tak nie przeszkadza – bo widać, że była tworzona z sercem. Nie znam się na kulturze chińskiej, wiec o rozbieżnościach pomiędzy Wyprawą na Księżyc a rzeczywistością nie będę wspominać, ale tutaj mam właśnie wrażenie, że serca zabrakło. Twórcy podeszli do tego metodycznie, jakby obejrzeli najbardziej znane animacje z ostatnich kilku lat i wypunktowali, co się sprawdza, ale nie mieli potrzeby opowiedzenia historii – tylko stworzenia filmu, który się sprzeda. Tak więc Wyprawa na Księżyc porusza wiele kwestii, znanych z innych animacji – śmierć rodzica, zmiany w życiu dziecka, fantastycznych i nie do końca ludzkich towarzyszy  – tylko ani to nie bawi, ani nie sprawia przyjemności. Co gorsza, choć sama fabuła jest dosyć prosta, ma wiele niepotrzebnych przedłużeń, przez co zaczyna się zupełnie nudzić. Widz nawet nie zauważy tego, że przestał się skupiać na tym, co się dzieje na ekranie. Choć na szczęście fabuła, skierowana do młodych widzów, jest prosta, więc nie będzie to jakieś problematyczne. Za to problematyczne są piosenki – oglądałam je w angielskiej wersji, więc tylko o tej mogę się wypowiedzieć  – które nie są zbyt rytmiczne czy wpadające w ucho. Co gorsza, tak jak lubię musicale, tu mam wrażenie, że zupełnie nie złapano „rytmu” pomiędzy dialogami a śpiewaniem, przez co w momencie, gdy masz nadzieję, że fabuła ruszy do przodu – wszyscy zaczynają śpiewać, zupełnie rozwlekając fabułę. W trakcie tego prawie dwugodzinnego filmu jest tylko jeden dobry kawałek, który może być zapamiętany, ale głównie dlatego, że Chang’e zostaje przebrana za popową piosenkarkę i śpiewa typowo popowy kawałek. Na pewno plusem jest animacja, bardzo ładna i detaliczna. Tylko znowu, mam wrażenie, że do czasu. Póki jesteśmy na ziemi, przyjemnie się to ogląda. Niestety, kraina Księżyca została zupełnie nie wykorzystana w sposób, jaki mogła. Trochę poprawiony disnejowski zamek i tysiące nocnych, kolorowych lampek. I mimo że jest świetliście i kolorowo, nagle wszystko zaczyna się prezentować dosyć biednie. Widać to zwłaszcza po Gobim, trzecim najważniejszym bohaterze tego filmu. Księżycowy stworek, gdyby nie to, że jaśnieje, wyglądałby na wklejonego z o wiele gorszej animacji.
fot. Netflix
+2 więcej
Innym problemem jest mnogość bohaterów i ich problemów, przez co tak naprawdę żaden wątek czy bohater nie jest poruszony dokładnie, a wszystko zamienia się w jeden wielki stereotyp. Mamy więc: Fei Fei, jej przyszywanego brata, jej ojca, Gobiego, Chang’e czy zwierzątko Fei Fei, Bungee, które zakochuje się w króliczym słudze księżycowej bogini. Nie mówię, że w filmie dla dzieci musi być świetnie skonstruowany wątek miłosny, ale trudno uwierzyć w miłość po jednej scenie.  Są jednak plusy Wyprawy na Księżyc. Oczywiście bohaterowie muszą być półsierotami (tak jakby rozwiedzeni rodzice nie byli w ogóle opcją), bo temu żaden twórca animacji się nie oprze, ale cieszę się, że pokazano nam w pozytywnym świetle macochę. Cały wątek z nią, choć minimalny, był najciekawszy w tej produkcji. Wyprawa na Księżyc nie jest dobrym filmem. Choć korzysta z kultury chińskiej, nie potrafi nią zainteresować. Tam, gdzie mogliby pokazać swój majstersztyk animacji, idą na łatwiznę. Produkcja może i spełnia wszystkie istotne punkty dla stworzenia dobrej bajki dla dzieci, ale nie ma w tym wszystkim ani ducha, ani serca. Czy można obejrzeć? Oczywiście. Choć ja bym poleciła przypomnienie sobie chociażby zeszłorocznego Klausa
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj