Trudno nie dostrzec, że Wyspa Mgieł Marii Zdybskiej (debiut i pierwsza część cyklu Krucze serce) jest opowieścią young adult fantasy z naciskiem na young, ze wszystkimi jej stereotypami i – przykro to rzec – wadami. Publikowana wcześniej na Wattpadzie, zaadoptowana do wersji książkowej, wciąż wydaje się bardziej „internetowa”, być może nawet fanfikowa (choć nie jest związana z żadnym fandomem). Uniwersum cyklu jest ledwo zarysowane, fabułą rządzą imperatywy i emocje, a nie przemyślane wątki, główna bohaterka zaś zachowuje się jak typowa Mary Sue, do tego jest naiwna i same nie wie, czego chce. Ot, zbuntowana nastolatka, wyrażająca swój bunt przede wszystkim przez potargane włosy i przeklinanie, ile wlezie – przeważnie w myślach i na wszystkich. Wyspa Mgieł opowiada historię Lirr w dzieciństwie uratowanej i przygarniętej przez piratów, z czasem oddanej na dwór księżnej Ysborgu, gdzie nie czuje się najszczęśliwsza, więc nie wiadomo, dlaczego akurat jej przypadnie w udziale misja zdobycia przechowywanych na świętej Wyspie Mgieł „łez Zarii” mających uratować księżnę przed niechybną śmiercią. Podążając ku przeznaczeniu, Lirr co chwila wpada w kłopoty (których by uniknęła, zachowując więcej rozsądku), zmienia poglądy i strony, przeklina (nawet kreatywnie - „zgniłe kiszone śledzie”, „łajno wieloryba”, „pokręcony jak macki pijanej ośmiornicy”, „niech was wszystkich Kraken wychędoży”) i poddaje się huśtawce nastrojów.
Źródło: Genius Creations
Nie tylko ona zawodzi jako postać, którą dałoby się polubić. Pozostali bohaterowie przewijają się w tle niczym marionetki. Bezczelny i cyniczny mag Raiden, stający na drodze Lirr jest… bezczelny i cyniczny. Z główną bohaterką łączy go klasyczna relacja odpychająco-przyciągająca w rodzaju – jakże on mnie denerwuje, zapewne będzie moim przyszłym ukochanym. Jedynie rusałka, Milda, przyjaciółka Lirr, ma w sobie nieco więcej oryginalności. To nie jedyne wady debiutu Marii Zdybskiej. Jak już wspominałam, świat Wyspy Mgieł jest ledwo zaznaczony, fragmentaryczny, niepełny. Właściwie niewiele się o nim dowiadujemy, podobnie jak o rodzaju magii uprawianym przez czarodziejów. Jeśli chodzi o rwaną fabułę, jej prawdziwe zawiązanie pojawia się dopiero w połowie powieści, łańcuchy przyczynowo-skutkowe szwankują i co jakiś czas wyskakują rozwiązania w stylu deus ex machina. Językowo bywa ubogo i powtarzalnie (wiele powtórzeń i czasowników zwrotnych). Jedynym światełkiem w tunelu są opisy nadmorskich miejsc, fantastycznych morskich istot i życia w porcie – widać, że autorka uwielbia morze. Być może, gdyby dano debiutantce nieco więcej czasu na wyszlifowanie postaci, fabuły i samego tekstu, wyszłoby to Wyspie Mgieł na zdrowie. Oby udało się poprawić pewne błędy w kolejnej części cyklu Kruczego serca, ale jak na razie young adult fantasy Marii Zdybskiej nie porywa, mimo niezłej okładki oraz renomy wydawnictwa Genius Creations, specjalizującego się w wydawaniu dobrych debiutanckich powieści. Nie tym razem. Nie do końca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj