Czas jednak powrócić do starych nawyków. Sherlock Holmes znowu jest w Nowym Jorku i ponownie pomaga nowojorskiej policji. Widzimy powrót starych znajomych, np. detektywa Bella, z którym wiąże się zabawna scena. Pokazuje ona dobitnie, jak Holmes działa i jak potrafi nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb. Coraz bardziej podoba mi się postać Sherlocka w interpretacji Johnny'ego Lee Millera. Nie jest ona może tak doskonała, a jednocześnie zagubiona, jak w wykonaniu Cumberbatcha, ale zarówno charyzma, jak i cała otoczka (tatuaże, ćwiczenie brzuszków i pompek, pewność siebie, aspołeczność) niezwykle do siebie przekonują. 

Tym razem poszło o zbrodnię z powodu (o dziwo!) pieniędzy. Motyw oklepany, więc dobrze, że twórcy pokusili się o pewną oryginalność - ofiarami są dwaj profesorowie matematyki, którzy znaleźli rozwiązanie niewykonalnego dotychczas równania. Pozwala ono na znajdowanie różnych odpowiedzi i prawdopodobieństw. Moja znajomość matematyki jest na tyle słaba, że szczerze nie mam pojęcia, o co chodzi, ale sam koncept jest niezwykle ciekawy. Twórcy mogą też nieco poszarżować - choćby w ukazaniu postaci szalonego geniusza, który musi ściągnąć koszulę, aby rozwiązać równania i "poczuć" wzory.

Innym ciekawym (ale wykorzystanym już w pierwszym sezonie) pomysłem jest ujawnienie tożsamości mordercy mniej więcej w połowie odcinka. Holmes i Watson muszą udowodnić winę tej osoby. Taka różnorodność (tożsamość mordercy ujawniona dopiero na końcu odcinka bądź oparcie całego schematu śledztwa na udowodnieniu winy) jest jak najbardziej wskazana i pozwala nie popaść w rutynę, szczególnie że tym razem jest naprawdę ciekawie. 

[video-browser playlist="634625" suggest=""]

O wiele ważniejsze jest jednak ukazanie urywków z przeszłości Joan Watson. Co prawda nie w formie popularnych flashbacków, a jedynie wspomnień w dialogach, ale pozwala stworzyć pewien obraz całości. W angielskim Sherlocku niewiele mamy takich elementów, a przecież budują one wiarygodność postaci. Na nic jednak inne działania - ważne postacie drugoplanowe (jak chociażby Bell) pozostają papierowe. Choć jest to może oskarżenie na wyrost - wszak Bell doczekał się epizodu, w którym coś tam z tej przeszłości zostało ukazane. 

Motyw Joan, cierpiącej za swoje błędy, choć nie do końca z jej winy, został ukazany interesująco. Bardzo dobrym fragmentem jest jej proszenie o radę Sherlocka; nie wspominając o pieniądzach, które jej pożycza, jest to element, który bardzo się rozwija. Zaufanie Holmesa do Watson jest coraz większe, a para robi się ciekawsza. Bardzo podoba mi się kreacja Lucy Liu; jest odpowiednio rozbudowana i urocza. Rozwija się, choć może nieco za szybko - odkąd miała zostać pomocnikiem Sherlocka, poczyniła ogromne postępy i jest specem od niemal wszystkiego, choćby charakteru pisma. 

Wciąż brakuje natomiast motywu przewodniego. Wprowadzenie w pierwszym sezonie Moriarty'ego było zabiegiem iście genialnym, ale trochę za szybkim i dla niektórych mocno kontrowersyjnym. Pokazać największego antagonistę w pierwszym sezonie? Wiem, że w książkach nie był głównym złoczyńcą, ale jego postać jako nemezis bohatera obrosła już w legendę. Obawiam się, że twórcy popadną w schematyczność i Elementary stanie się zwyczajnym proceduralem bez jakiegokolwiek wątku głównego. Byłaby to wielka szkoda, szczególnie że przecież jedno nie wyklucza drugiego. W całym pierwszym sezonie około 5 odcinków było o M. lub Moriartym. 

Elementary nadal trzyma poziom. Jest to przyjemny serial, choć nie bardzo dobry - typowa, solidna produkcja. Wypadałoby pokazać więcej Mycrofta i stworzyć ciekawy wątek przewodni. Wtedy poziom mógłby się podnieść, gdyż na razie jest "tylko" nieźle.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj