W centrum odcinka stoi John, który pełni w tej chwili rolę przywódcy Ludzi Jutra. Z jednej strony dobrze, że twórcy poświęcają czas bohaterom, abyśmy ich lepiej poznali, ale z drugiej nie jestem przekonany, czy jest to odpowiednia droga. Historia Johna dodaje tej postaci wyrazistości, charyzmy i jest interesująca pomimo swojej sztampowości, ale nie udaje się wytworzyć żadnego emocjonalnego związku z postacią, przez co oglądam to wszystko bez emocji. Mimo tego wydarzenia sprawiają, że John staje się najciekawszym bohaterem The Tomorrow People. Tego samego nie mogę powiedzieć o Stephenie, który powinien ciągnąć ten serial, a jest drewniany, nudny i nijaki.
Nieźle nakreślono relację Johna z Jedikiah, która jest taka, jak sobie wyobrażałem po scenie z premierowego odcinka, gdzie wyraźnie było widać, że łączy ich jakaś historia. Dzięki temu poznajemy kilka informacji o tym, jak działa ta organizacja, ale nie są to nowiny w żadnej mierze zaskakujące. Można rzec, że to wszystko już widzieliśmy, ale w o wiele lepszej formie. Sam koncept z genetyczną blokadą zabijania nie przemawia do mnie, a banalne tłumaczenie Johna, dlaczego on nie pozbawia życia, pogrąża jeszcze bardziej The Tomorrow People. Trudno mi traktować serial poważnie, gdy ktoś tworzy tak sztampowe dialogi i ideologię żywcem wyjętą z bajki dla dzieci. Nie jest to raczej specyfika seriali młodzieżowych, bo istnieje wiele produkcji, które nie idą tą drogą i nie poruszają tego typu tematów w tak słaby sposób.
[video-browser playlist="634184" suggest=""]
Wątek zbuntowanego agenta, który lubi zabijać, miał w sobie spory potencjał na coś, co rozrusza ten serial, ale kompletnie go zmarnowano. Zamiast zrobić z postaci groźnego przeciwnika organizacji, zminimalizowano jego motyw do nudnego osobistego konfliktu, który za wiele ciekawego nie wnosi w cały koncept i nie oferuje żadnych wrażeń. Kilka drobnych informacji o Johnie i o eksperymentach to zbyt niewiele, by usatysfakcjonować.
Intrygują mnie sceny podczas kolacji w domu Stephena. Od początku serialu zastanawiało mnie, dlaczego Sarah Clarke, aktorka, która zawsze gra twarde i wojownicze kobiety, tym razem wciela się w zwyczajną matkę. Przeczuwam, że ta bohaterka jeszcze nie pokazuje nam prawdziwego oblicza, co da się odczuć w rozmowie z Price'em.
Twórcy nie wiedzą, czym ma być ten serial. Nie ma on żadnej tożsamości i na razie oferuje nam zlepek schematów z różnych komiksowych produkcji. Nie ma też przewodniego wątku, który powinien w tym momencie odgrywać kluczową rolę, aby nas zainteresować. Takim sposobem dostajemy kolejny przeciętny odcinek, który ogląda się co najmniej nieźle, ale całość stoi na równym poziomie poniżej przeciętnej.