Na początek poznajemy nowe informacje o tym, co dzieje się z Nickiem. Okazuje się, że w jakimś stopniu ma to na niego pozytywny wpływ i poprawia jego sprawność fizyczną. Są jednak dziwne skutki uboczne: mężczyzna czasami nagle "odpływa". To na razie niewiele nowego, praktycznie drobiazgi, ale wystarczy, by pobudzić ciekawość.
Monroe kradnie ten odcinek i przywraca Grimm do poziomu, który sprawia, że ponownie ogląda się ten serial z nieskrywaną przyjemnością. Jego rozmowa z Rosalee, w której doprowadza do nowego etapu w ich związku, wzbudza niezwykle dużo sympatii oraz potrafi rozbawić, gdy Monroe zaczyna dukać to, co chce wyznać. Twórcy wyraźnie pokazują nam, że dążą do pogłębienia ich relacji, więc następny krok to raczej małżeństwo.
[video-browser playlist="633957" suggest=""]
Sprawa odcinka (ze świńskimi trucicielami) oferuje nam historię w typowym dla Grimm stylu. Jest interesująco, rozrywkowo oraz nie do końca przewidywalnie. Pod koniec, gdy Nick bije się z Monroe, dopiero po chwili widać, że to mistyfikacja. Wyśmienite zagranie z odpowiednią dozą humoru (Monroe melodramatycznie rzucający hasła, gdy leży prawie nieżywy). Twórcy Grimm ponownie błyszczą też kreatywnością, bo sposób, w jaki świnie pozbywają się swoich przeciwników, oferuje coś nowego. To na pewno jedna z zalet Grimm - scenarzyści potrafią z wydawałoby się zwyczajnej sprawy zrobić coś wyjątkowego i nietypowego.
W kwestii Eryka nic nie wiemy. W rodzinie królewskiej panuje chaos, a w sprawę dodatkowo miesza się Adalind. Scena, w której płacze krwawymi łzami, sugeruje nam jednoznacznie, że proces odzyskiwania swojego dawnego "ja" się zakończył. Intrygująco wygląda rozmowa telefoniczna Renarda, w której słyszymy o "innych rodzinach". Zawsze byłem przekonany, że istnieje tylko jedna rodzina królewska, więc przypuszczam, iż jest to sugestia rozbudowy tej części mitologii serialu.
Niezła frajda, czyli Grimm jakiego lubimy. Świetnie, że po bardzo rozczarowującej premierze serial wraca do tego, czym kiedyś nas do siebie przekonał.