Tradycyjnie Better Call Saul otwarły czarno-białe sceny z Genem, które pełnią rolę epilogu zarówno dla Breaking Bad oraz jego spin-offu. Tym razem obyło się bez dramatycznych wydarzeń, ale i tak nie zabrakło w nich napięcia. Rozpoznany przez opryszków Saul niechętnie zaprezentował swój firmowy gest z czasów prawniczych. Fani czy nie, ale napędzili strachu Gene’owi, który szybko zadzwonił po transfer do nowej kryjówki. Widok Eda chwyta za serce, ponieważ wcielający się w niego Robert Forster zmarł w dniu premiery El Camino, czyli filmu wyjaśniającego dalsze losy Jessego Pinkmana. Aktor zaskarbił sobie sympatię widzów, więc jego cameo w Better Call Saul nabrało bardzo emocjonalnego wymiaru. W każdym razie Gene ostatecznie zrezygnował z usług Eda, wierząc we własne siły i to, że sam poradzi sobie z problemem. Miejmy nadzieję, że na rozwój wypadków w tym wątku nie będziemy musieli czekać aż do premiery szóstego, a zarazem finałowego sezonu serialu, bo teraz wzbudził on dużą ciekawość. Już na początku pierwszego odcinka twórcy dali nam jasno do zrozumienia, że Jimmy oraz Chuck należą do przeszłości. Główny bohater zmienił nazwisko i momentalnie stał się Saulem Goodmanem, tym „kryminalnym prawnikiem”, którego tak lubiliśmy w Breaking Bad. Kolorowe koszule, krawaty i garnitury to jedno, ale pomysłowość w zdobywaniu „klientów” oraz przebiegłe naciąganie na korzystne ugody to jest to na co najbardziej czekaliśmy w tym serialu. Akcja w windzie czy też podstawiona, znajoma ekipa filmowa to cwane gierki psychologiczne, aby wpływać na prokuratorów. Ale sposób „na magika” z pięćdziesiąt procentowym rabatem za poprowadzenie sprawy rozbawiał najbardziej, również dzięki barwnej klienteli i Huellowi. Trzeba oddać Saulowi szacunek za kreatywność i dar przekonywania. Mimo wszystko można odczuć, że te machlojki Goodmana w tych pierwszych epizodach to taki miły gest i prezent dla fanów ze strony twórców. Na ten moment bardzo fajnie jest obserwować go właśnie w takim wydaniu. Ale możemy być pewni, że sprawy będą mieć poważniejszy ton w kolejnych odcinkach po tym, jak Nacho zaprosił Saula do samochodu. Sielanka szybko się skończy, co ekscytuje. Choć McGill zmienił nazwisko i brawurowo rozkręca swoją prawniczą karierę, to wciąż pozostał Jimmym w relacjach z Kim. Z jednej strony widzimy ich razem oglądających luksusowy dom, który robi wrażenie i sprawił, że obydwoje dali się przez chwilę ponieść marzeniom o wspólnej przyszłości. Ale z drugiej strony czujemy podświadomie, że to nie ma szans się udać i nie potrzebna nam nawet wiedza o tym z Breaking Bad. Szczególnie po tej nieco wymuszonej na Kim inscenizacji, która wpłynęła na decyzję jej klientów o ugodzie. Zniesmaczenie, a może wręcz obrzydzenie, jakie malowało się na twarzy tej postaci mówiło samo za siebie, że dłużej nie potrafi tolerować zachowania Jimmy’ego. Należy pochwalić Rheę Seehorn za tą scenę, ponieważ była w niej fantastyczna. Jednak historia w Better Call Saul nie tylko kręci się wokół Jimmy’ego, ale dużą jej część stanowi wątek narkobiznesu, który nabiera coraz żywszych kolorów. W Breaking Bad Saul Goodman był taką postacią, że gdy tylko pojawiał się na ekranie, kradł show głównym bohaterom. Z kolei w Better Call Saul taką funkcję spełnia Lalo, który przebojem wdarł się do serialu w końcówce czwartego sezonu. Tony Dalton wykreował barwną i przebiegłą postać, pełną uroku, ale jednocześnie śmiertelnie niebezpieczną i nieprzewidywalną. Nawet przy wspólnych scenach z tak wyrazistymi bohaterami, jak z upiornie poważnym Gusem czy wydzwaniającym Hectorem, nie traci nic ze swojego blasku. To niemała sztuka. Dzięki niemu ta gra w kotka i myszkę między Fringiem, a rodziną Salamanca stała się bardzo intrygująca i nie jest tylko krwawym dodatkiem do Better Call Saul. Poza tym warto też zauważyć, że Lalo niejako potwierdził przypuszczenia widzów, co do seksualności Gusa, nazywając Maxa jego chłopakiem. W każdym razie pierwszy raz powiedziano to tak bezpośrednio. Nie było to potrzebne, ponieważ nic to nie zmienia w fabule. Nie wspominając, że zaraz pojawią się oskarżenia o nadmierną poprawność polityczną. Ale jako forma ciekawostki dla fanów wciąż żyjących Breaking Bad ta informacja spełniła swoje zadanie.
fot. Warrick Page/AMC/Sony Pictures Television
Natomiast za sprawą Lalo Better Call Saul uzyskał bardzo zbliżony klimat do Breaking Bad. Oczywiście Saul Goodman to najważniejszych argument w tej kwestii, ale dzięki Eduardo, który spina cały narkotykowy światek, dostajemy niezwykłą esencję z tego legendarnego serialu. Poza wyższym szczeblem narkobiznesu, który reprezentują Gus i Hector, oglądamy również Nacho, który gra na dwóch frontach, chroniąc rodzinę. Z nim sceny są pełne grozy i napięcia. Jednak dopełnieniem obrazu była sprzedaż metamfetaminy imprezowym narkomanom i aresztowanie Krazy-8 w dość zabawnych okolicznościach. Zupełnie jakbyśmy oglądali Breaking Bad i Jessego, bo nawet styl kręcenia tego wątku (charakterystyczne ujęcie z wnętrza rury) przywoływał atmosferę tego serialu. I przy okazji dowiedzieliśmy skąd wzięła się "zwariowana" ksywka Dominga, co dosłownie rozbrajało. A żeby jeszcze tego było mało, to rozradowany Lalo obserwujący odważne wyczyny Nacho, który skakał między dachami niczym ninja, dodawał frajdy i emocji tym wydarzeniom. I nawet nie był potrzebny w tym celu rozlew krwi.  W obu odcinkach nie zabrakło Mike’a, który poza pracowniczymi obowiązkami wrócił do pilnowania Kaylee. Ważne, że twórcy nie zapomnieli zamknąć tematu Niemców i Wernera Zieglera. Może nie było to spektakularne zakończenie, ale istotne, żeby nie zostawiać dziur fabularnych. Znowu też powróciły jego demony przeszłości związane ze śmiercią syna, które niezamierzenie przywołała jego wnuczka. Dawno nie widzieliśmy Mike’a tak wzburzonego, szczególnie w stosunku do Kaylee. Jednak jego wątek na początku tego sezonu stanowi dodatek do całej historii, który chwilowo najmniej zaprząta głowy widzów. Ale jak to zwykle bywa w tym serialu, również na Ehrmantrauta przyjdzie czas, aby się wykazać. Twórcy Better Call Saul przekonują nas w wywiadach, że piąty sezon będzie wypełniony dramatycznymi wydarzeniami, ale jeszcze oszczędzili widzom tych wrażeń w dwóch premierowych odcinkach. Emocji na najwyższym poziomie zabrakło, ale tak naprawdę przyjemność z oglądania płynęła z fabuły i charyzmatycznych bohaterów. Można też dostrzec, że akcja w serialu przyspiesza. Jest bardziej konkretna, ale jednocześnie płynniejsza. Nie do tego przyzwyczaił nas Better Call Saul, który zazwyczaj w ślimaczym tempie rozbudowywał poszczególne wątki, a przede wszystkim dbał o rozwój bohaterów. Jednak teraz, gdy są już w pełni zarysowani, a do tego śmiało wchodzimy w rejony Breaking Bad, wręcz logiczną koleją rzeczy jest, aby zdynamizować wydarzenia. Ciekawi, cóż to nam szykują twórcy w kolejnych epizodach, które będą nam dozować już pojedynczo co tydzień. Może to i lepiej, bo ten serial potrafi uzależniać!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj