W latach 50. XX wieku w mocno konserwatywnej i chrześcijańskiej Irlandii ciąża pozamałżeńska była jednym z największych grzechów i plam na honorze, jakie mogły przydarzyć się rodzinie. Filomena Lee w wieku 19 lat dopuściła się tej hańby i w ramach pokuty zostaje odesłana do klasztoru. Tam rodzi ślicznego, zdrowego chłopczyka, który bardzo szybko zostaje jej odebrany. Młodej, zastraszonej dziewczynie nie pozostaje nic poza rozpaczą. Po półwieczu milczenia Filomena pod wpływem chwili zdradza swoją najgłębiej skrywaną tajemnicę i wykazuje chęć odnalezienia dawno zaginionego syna. Pomaga jej w tym Martin Sixsmith, były korespondent BBC, którym historia kobiety mocno wstrząsnęła. Jego książka, Tajemnica Filomeny, to owoc tych poszukiwań.
Sixsmithowi należą się wyrazy uznania przede wszystkim za karkołomną pracę, której podjął się, by odtworzyć losy Anthony'ego Lee, który całe swoje życie przeżył jako Michael Hess. Dotarcie do ludzi, którzy go znali, do przyjaciół, rodziny, dokopanie się do jego sekretów wymagało nie lada wysiłku. Dzięki temu jednak autorowi udało się odtworzyć życie Michaela bardzo wiernie i szczegółowo. Możemy się domyślać, że pewna część rzeczy została przez Sixsmitha dopowiedziana i jest co najwyżej prawdopodobna, a jego interpretacje nie muszą być wcale w stu procentach zgodne z prawdą. Nie jest to jednak najważniejsze, bo sposób, w jaki ta historia została napisana, sprawia, że nie mamy żadnych trudności z uwierzeniem w nią. Została bowiem potraktowana odpowiedzialnie.
W Tajemnicy Filomeny bohaterowie żyją. Głębia ich charakterów została doskonale przelana na papier i nie mamy żadnego problemu, by móc się z nimi utożsamiać. Kibicujemy im, trzymamy za nich kciuki, złościmy się i wzruszamy razem z nimi. Dzięki surowej narracji, która prawie doszczętnie została pozbawiona ozdobników, skupić się można na tym, co jest najważniejsze. Nic nie odwraca uwagi od sedna historii, nic nie zakłóca jej wydźwięku. Za to autorowi należą się brawa, bo przy takim temacie nie byłoby trudno pogrzebać ją w morzu patosu i pretensjonalności.
Wobec Sixsmitha mam tylko jeden zarzut: nieco przeszarżował on z prezentowaniem swojego własnego zdania na temat zaistniałej sytuacji. Atak na Kościół katolicki jest bardzo wyraźny, a jego pogarda, brak zrozumienia i wściekłość - tłumione ogromnym wysiłkiem, tak aby nie wybuchły na kartach powieści. Czytając niektóre zdania, nietrudno sobie wyobrazić autora pełnego frustracji, który musiał mocno zaciskać zęby, żeby powstrzymać się przed jawnym forsowaniem swoich poglądów. Mam dla Sixsmitha wiele zrozumienia, ponieważ sama byłam wstrząśnięta historią Filomeny Lee. Od autora reportażowej książki wymagam jednak więcej samokontroli i jako czytelnik miałam z tym problem.
Pomijając jednak ten zarzut, Tajemnica Filomeny to bardzo dobra książka, którą czyta się doskonale. Porusza ważny temat, o którym trzeba mówić głośno, bo być może dzięki temu więcej zrozpaczonych matek odnajdzie swoje dzieci. Dzieci, które nie będą musiały już czuć się zagubione i niechciane, tak jak przez całe swoje życie czuł się Michael Hess.