To jednak, co wyróżnia Extinction od pozostałych, mniej udanych produkcji, to przede wszystkim pewna odwaga, którą twórcy mieli, decydując się na twist fabularny. Zanim jednak dochodzi do tego kluczowego momentu, twórcy raczą nas przeciętnie prowadzoną historią i tylko przyzwoitymi scenami akcji, które zdobione są kiepsko wyglądającymi efektami specjalnymi. W głównej roli oglądamy Michael Peña, który wciela się w poczciwego pracownika muszącego zmagać się z problemami życia codziennego. W utrzymywaniu zdrowych relacji ze swoją rodziną nie pomagają mu przedziwne sny, które nękają go od jakiegoś czasu. Widzi w nich atak obcych przybyszów na Ziemię. Kiedy przekonywał bliskich, że są to pewnego rodzaju wizje, nikt nie chciał mu wierzyć. Oczywiście do momentu, kiedy to faktycznie się wydarzyło. Sytuacja w filmie została nakreślona bardzo szybko i w oparciu o znajome wszystkim schematy. Inwazja obcych z kosmosu również została przeprowadzona w typowy dla gatunku science fiction sposób. Dalej niestety nie jest lepiej, bo walka z tajemniczymi przybyszami również została oparta na kliszach i nie stanowi specjalnie udanej rozrywki. Proste, a przez to bolesne są momenty, w których twórcy kilka razy muszą pokazać nam, że otoczenie nie sprzyja bohaterom i muszą się z niego prędko wydostać. Weźmy na przykład lalkę dziewczynki, którą oglądamy na ekranie zbyt często, żeby nie załapać, że wydaje z siebie dźwięki, które prawdopodobnie ściągną niebezpieczeństwo. Tak też się dzieje, bo odważna dziewczynka gna po nią do pokoju, w którym za moment zjawi się przybysz chcący jej śmierci. Niestety, ale sztuka napisania ciekawych bohaterów, także się nie powiodła. Michael Pena stara się, ale przez cały seans pozostaje wrażenie, że tak naprawdę nie pasuje do swojej roli i ktoś na castingu popełnił błąd. Trudno zauważyć jego przemianę, gdzie z niewyspanego robotnika zmienia się w pogromcę kosmitów. Może chęć uratowania rodziny obudziła w nim nowe instynkty? Trudno powiedzieć, bo całkowicie brakuje chemii pomiędzy nim, a jego filmową żoną graną przez Lizzy Caplan. Extinction po prostu sobie trwa. Bazując na utartych schematach kina science fiction, próbuje operować metaforami, które wybrzmiewają dopiero od wspomnianego twista. Nie chcę spoilerować tego momentu, ponieważ jako jedyny zrobił w tym filmie spore wrażenie i jeśli ktoś zdecyduje się w wolnym czasie nadrobić ten film, to jeśli już był na tyle odważny, niech dojdzie do końca. Nie ukrywam, że wywołało to spore emocje i należy za to przyklasnąć twórcom. Ostatecznie okazuje się, że Extinction jest typowym filmem klasy B, który nieudolnie spróbował przekazać pewne treści na temat moralności i traktowania siebie nawzajem. Czy było warto obrazować to poprzez atak najeźdźców z kosmosu? Nie, ale przynajmniej udało się pod koniec wzbudzić emocje i zaintrygować wykonanym zabiegiem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj