Choć narracja drugiego odcinka tylko raz przeprowadza nas przez scenę akcji (nawiasem pisząc – świetnie zrealizowanej, ukłony uznania za sposób przechwycenia obrazu z tylnego siedzenia prowadzonego przez Maca samochodu), od początku aż do ostatniej minuty czułem lekki ścisk w gardle. W Figure Four brak jest wytchnienia i pozytywnych, rozluźniających dla bohaterów akcentów. Całość ekspozycji wydaje się cięższa mimo kontrastującej z poszczególnymi scenami energicznej muzyki, o której jeszcze wspomnę. To wszystko sprawia, że Quarry cały czas ogląda się z zapartym tchem. Nie do przesady, rzecz jasna, ale emocje nie maleją. Na szczególną uwagę zasługują wątki związane z przesłuchiwaniem taśm i niszczeniem materaca; bez zbędnych słów eksponują stan emocjonalny bohaterów. Dostajemy więc świetnie zagrane poczucie winy, żal, złość. Całość podsycona jest barowym bourbonem i wszechobecnym papierosowym dymem, które nie tylko akcentują klimat początku lat 70., ale też uwypuklają rozbicie i zagubienie Maca. Drugi odcinek nieśpiesznie, stopniowo, lecz konsekwentnie pozwala bohaterom na uwydatnianie swoich cech na oczach widzów. Jestem pod wrażeniem tego typu subtelności, które scenarzyści zręcznie wprowadzili do brutalnej skądinąd historii. Wspomniane sceny nie robiłyby podobnego wrażenia, gdyby nie świetna gra aktorska. Prawdę powiedziawszy, spośród wszystkich przewijających się przez oba dotychczasowe odcinki postaci ani jedna nie wydała mi się nieautentyczna lub niezamierzenie denerwująca. Cała pierwszo- i drugoplanowa obsada to strzał w dziesiątkę. Brak jednoznaczności charakterów bohaterów dobrze uzupełnia historię i nie pozwala widzom wydawać jednopłaszczyznowych osądów. Mam wielką nadzieję, że rozwój charakterologiczny w kolejnych odcinkach będzie prowadzony w równie ludzki, szary, a nie czarno-biały sposób. Mimo braku niedosytu większej ilości akcji może być ona potrzebna w kolejnych odcinkach. Na razie wątki prowadzone są nieśpiesznie, ale intrygująco, niemniej jednak istnieje ryzyko, że wykreuje to pewną ospałą tendencję. Trzeba jednak przyznać, że sporą dawkę energii funduje serialowi muzyka: Don't Lie to Me od Big Star (świetnie podkreślający scenę, w której Jonni wraca do domu i zastaje tam pijanego Maca), Tales w wykonaniu Uriah Heep w barze ze striptizem czy słuchane przez dwóch detektywów, wykonywane na żywo Goodnight Baby – budowanie atmosfery jest ewidentnie mocną stroną twórców. Aktualnie wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku. Po drugim odcinku Zamętu moje oczekiwania wzrosły; z niecierpliwością oczekuję trzeciego, a to, jak sądzę, bardzo dobry znak.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj