Już sam tytuł tego komiksu stanowi zapowiedź prowadzenia nieustannej gry z czytelnikiem. Stan Lee, prawdopodobnie największa legenda świata powieści graficznych, we współpracy z Peterem Davidem i rysowniczką Colleen Doran, prezentuje historię swojego życia, od lat 20. XX wieku po czasy współczesne. Fantastyczność i niesamowitość bohatera opowieści ma w zamierzeniu określać przyjętą w niej konwencję, z drugiej zaś strony stanowić coś na kształt karkołomnej asekuracji. Przyjęto tu pierwszoosobową perspektywę narracyjną – ot, Lee w typowy dla siebie, gawędziarski sposób przedstawia zebranym widzom swoje niezwykle barwne życie. Całość zostaje zaserwowana ze sporą dawką autoironii i dowcipu, choć zapewne i bez tego typu zabiegów koleje losów The Mana byłyby niezwykle wciągające. Mnóstwo tu przeskoków czasowych, choć w trakcie lektury czytelnik może do takiego stanu rzeczy się przyzwyczaić. Problem polega na tym, że w niektórych momentach komiks będzie się nam jawił jako zwykła laurka, wystawiona na cześć legendarnego twórcy, w dodatku mająca reklamować wszelkie prowadzone przez niego przedsięwzięcia niezwiązane z Marvelem.
Źródło: Egmont
Z kart opowieści wyziera obraz Lee jako herosa co najmniej tej samej wielkości, jaką obdarzył tworzone czy współtworzone przez siebie postacie. Autorzy stosują tu bardzo czytelne zabiegi, by głównego bohatera polubić – pochodzący z biednej rodziny Stanley Lieber jako dziecko zatraca się w świecie marzeń o lepszym życiu, co tylko wzmocni przesłanie przebytej przez niego drogi od pucybuta do milionera. Najbardziej interesujące fragmenty o powstawaniu superbohaterów Marvela zaprezentowane są odbiorcy w ramach nieustannie powielanego schematu: szalony Lee, zawsze idący pod prąd, wpada na najciekawsze pomysły zupełnie niespodziewanie, tuż po prowadzonych przez niego absurdalnych dyskusjach. W całym gąszczu narracji nieco przysłonięte lub wybielone zostaną te wątki z życia The Mana, które do dzisiaj wzbudzają kontrowersje. Doskonale przecież wiemy, że Jack Kirby i Steve Ditko, współautorzy ikonicznych postaci Marvela, nigdy nie dali zgody na zbieranie wszystkich laurów przez Lee. Gdy jednak sam zainteresowany dociera do tych historii, dyskretnie umywa ręce na zasadzie: darzyłem ich wielkim szacunkiem, zawsze podkreślałem, jak byli ważni, lecz zupełnie nie wiem, czemu nasze stosunki się ochłodziły – prawdopodobnie ktoś próbował nimi manipulować. Niemniej jednak The Man pośrednio oddaje też hołd swoim współpracownikom, gdyż cała opowieść w wielu momentach staje się dokumentowaniem historii komiksu, z procesem twórczym i rywalizacją Marvela i DC na czele. Koniec końców trzeba przyznać, że Lee bardzo sprawnie i z niezwykłą pasją opowiada o postrzeganym całościowo świecie powieści graficznych. Znajdziemy tu liczne ciekawostki, przeżyjemy kolejne fale zainteresowania zeszytami obrazkowymi, wraz z głównym bohaterem będziemy także stawiać czoło pojawiającym się w tym aspekcie kryzysom. Gdy jednak narracja zmierza w stronę indywidualnych popisów Lee, wielokrotnie odniesiemy wrażenie, że zostaje ona uproszczona do granic, przesadzona czy zupełnie przekoloryzowana. Co ciekawe, dzieje się tak głównie w bardzo istotnym wątku małżeństwa z Joan Clayton. Jego cukierkowość kłóci się z tym, co sam Lee uważa za integralny element swoich postaci – brakuje tu realizmu, sprzeczności, drugich den, a sama kłótnia pomiędzy zakochanymi w sobie po uszy zostanie ukazana przez pryzmat zniszczonej maszyny do pisania, która teraz sprzedałaby się przecież znakomicie. Oczywiście głównemu bohaterowi opowieści nie można odmówić tytanicznej pracy (o czym sam przekonuje) i kreatywności. Sęk w tym, że w miarę rozwoju historii wszelkie pierwiastki ludzkie The Mana zostają przesłonięte przez niewypowiedziany wprost heroizm jego życiowej postawy. Czytelnik musi sam dopowiadać sobie, na czym dokładnie miałby on polegać. Szkoda, że z bądź co bądź komiksowej biografii Lee tak mało dowiadujemy się na temat tego, jakim naprawdę jest człowiekiem.
Źródło: Świat Komiksu
Amazing Fantastic Incredible: A Marvelous Memoir mimo wszystko pozostaje pozycją wartą uwagi, przede wszystkim dla fanów komiksów – i nie ma w tym przypadku specjalnego znaczenia, czy wolimy postacie Marvela, czy DC. W bardzo przystępnej formie przedstawiono tu historię zeszytów obrazkowych, akcentując jeszcze przeróżne smaczki i niuanse. Problem polega na tym, że w naszym kraju ukazała się już wcześniej znacznie lepiej opisująca ten aspekt książka Marvel Comics: The Untold Story. Świat Domu Pomysłów nie jest w niej ukazany jednowymiarowo, bezpiecznie, bez szybkiego przechodzenia do porządku dziennego nad newralgicznymi elementami. Dlatego też komiksowa biografia Stana Lee, również na poziomie wizualnym, staje się de facto próbą dodawania kolorów do i tak barwnej opowieści. Niestety, dzieje się tak ze szkodą dla czytelnika, który zamiast próbować odnaleźć się w różnych zakamarkach życia The Mana, musi wędrować po linii prostej od punktu A do punktu B. Wydaje się, że czasem więcej przeszkód na swojej drodze napotykają postacie, które Lee powoływał do istnienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj