Synowie Anarchii ponownie uczynili coś, co potrafi tylko naprawdę niewielka liczba seriali. Oglądając najnowszy odcinek, człowiek w pewnym momencie po prostu zrywa się z krzesła i zaczyna całym sobą dopingować bohaterom w ich zmaganiach – a przynajmniej tak wyglądała moja euforyczna reakcja na widok kończących epizod scen z udziałem Otta. Biorąc pod uwagę brutalność owych obrazów, można się oczywiście zastanawiać, co też najlepszego w ciągu tych sześciu lat twórcy produkcji uczynili z moją wrażliwością. Choć nie wykluczam, że wyrządzone szkody są nieodwracalne, to nie jestem w stanie wyprzeć się przeogromnej, wręcz dzikiej radości, jaka wypełnia me serce za każdym razem, gdy na ekranie dzieją się tak wstrząsające rzeczy.

Zanim jednak omówimy, co dokładnie miało miejsce w trakcie tej rozgrywającej się w więzieniu sekwencji, warto nieco bliżej przyjrzeć się poprzedzającym ją wydarzeniom. A działo się rzeczywiście sporo – począwszy od zaognienia i tak już napiętych relacji z IRĄ, przez krwawą rozprawę z odradzającym się ruchem neonazistów, aż po ciąg dalszy wyraźnie pogłębiających się waśni między poszczególnymi członkami klubu. Na ten moment naprawdę trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób można by jeszcze zaradzić mnożącym się wokół Synów niebezpieczeństwom. Nie ma już raczej co liczyć na zdolności przywódcze Jaxa, którego zuchwałe decyzje same zdają się być przyczyną wielu nowych kłopotów (a na pewno psują one morale w grupie, co zresztą wprost wytyka Chibs). Historia motocyklistów z odcinka na odcinek nabiera coraz bardziej tragicznego wymiaru.

Zaledwie kilka tygodni temu zdawało mi się, że źródłem najdonioślejszych zmian w tym sezonie będzie pamiętna strzelanina w szkole. Teraz mam raczej wrażenie, iż najbardziej brzemiennym w skutkach zdarzeniem okaże się zerwanie wieloletniego sojuszu łączącego klub z IRĄ. Podążając za swoim marzeniem o skończeniu z nielegalnym handlem bronią, Jax najwyraźniej zapomniał o najważniejszej z przyświecających mu zasad – spoglądania na sprawy w szerszym kontekście. W innym wypadku powinien zorientować się, na jak śmiertelne konsekwencje naraża on swoich braci (o czym w podwójnej dawce przekonaliśmy się już w tym odcinku). Twórcy nie przebierają jednak w środkach, ukazując drastyczną przemianę bohatera bez jakichkolwiek uproszczeń czy hamulców.

[video-browser playlist="634656" suggest=""]

Czy zgodzicie się z moją opinią, iż pomimo wręcz przytłaczającej liczby przeciwników, najgorszym wrogiem Jaxa i tak okazuje się być on sam? Co więcej, sprawia wrażenie wręcz toksycznego dla otoczenia, zatruwając świadomie (lub nie) życie każdemu, kto skrzyżuje z nim swoje drogi. O tym ostatnim dotkliwie przekonał się właśnie Nero, stając się bezwiedną ofiarą wydarzeń, które zainicjowane zostały przez młodego Tellera. Szef Byz Lats mógłby zatem podać sobie ręce z Tarą, która chyba najlepiej wie, czym grozi związek z Jaxem. Cieszy mnie, że choć odcinek został dosłownie wypchany szybką akcją, znalazło się w nim jednak miejsce na popchnięcie do przodu osobistych wątków tych dwóch postaci. Na uwagę zasługują zwłaszcza losy Tary, która – jak można się było tego spodziewać – współpracuje z Wendy, po raz kolejny udowadniając, że zrobi wszystko, aby wyrwać swe dzieci ze spirali przemocy, na jaką skazuje ich kontakt z Synami Anarchii.

Skoro znów o przemocy mowa, najwyższy czas powrócić do sceny, w której swój – niestety – ostatni występ zaliczył "Big" Otto Delaney. Trzeba jednak przyznać, że podobne momenty są właśnie powodem, dla którego zarazem kochamy, jak i nienawidzimy ten serial. Kochamy, bo stanowią one prawdziwy zastrzyk czystej adrenaliny; zaś nienawidzimy, gdyż trudno przejść obojętnie obok śmierci postaci, z którymi zdążyliśmy się tak bardzo zżyć. Fakt, będziemy tęsknić za tym sfiksowanym przestępcą, w którego wcielał się sam twórca produkcji, Kurt Sutter. Z drugiej strony, jego efektowne odejście miało w sobie pewien pierwiastek fatalizmu, będący swego rodzaju siłą napędową wszystkich wydarzeń w serialu. Kwestią otwartą pozostają oczywiście następstwa czynu popełnionego przez Otta, który przed swą śmiercią zdążył jeszcze pozbawić życia znienawidzonego Lee Torica. Przede wszystkim ocalił on – w przenośni i dosłownie – tyłek Claya. Co zaś tyczy się reszty możliwych konsekwencji, niczego nie można być pewnym, choć osobiście nie liczyłbym na to, że ten występek nie odbije się jakoś na bohaterach.

Wręcz niesamowite wydaje się, jak skutecznie twórcy Synów Anarchii potrafią nie tylko podtrzymywać wysoki poziom produkcji, lecz także nieustannie podnosić napięcie, jakie wypełnia kolejne jej epizody. To jeden z tej garstki seriali, które nie wiedzą, co to "fabularny zapychacz" czy "plamy nudy".

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj