Rodzina uciekająca przed ISIS z Syrii, Afganka szukająca wolności w Polsce, psycholożka, która przeprowadziła się na Podlasie w poszukiwaniu lepszego życia, młody strażnik graniczny rozpoczynający nowy etap życia u boku ciężarnej żony i aktywiści walczący o prawa człowieka – to tylko część bohaterów Zielonej granicy Agnieszki Holland. Produkcja opowiada tak naprawdę o bezsilności, bólu i marzeniach o lepszym jutrze – o każdym człowieku, bez względu na to, w jakim położeniu się znajduje. Emigranci na granicy marzą, by trafić do rodzin czekających na nich w różnych krajach Unii Europejskiej, a Polacy o tym, by żyć w spokoju i harmonii. Niestety ani jedni, ani drudzy nie są w stanie osiągnąć swojego celu. Nie w tej rzeczywistości. Nie w obecnych czasach. Film składa się z kilku opowieści rozgrywających się niedaleko tytułowej granicy. To tam przecinają się losy różnych bohaterów, którzy na pozór diametralnie się od siebie różnią. Jednak gdy im się mocniej przyjrzymy i wsłuchamy w to, co mówią, dojdziemy do wniosku, że ich cel jest zbieżny – to święty spokój. Bashir (Jalal Altawil) pragnie przedostać się z rodziną do Szwajcarii, gdzie czeka na niego kuzyn. Jan (Tomasz Włosok) chce spokojnie pracować w straży granicznej, a za pensję wybudować dom dla siebie, żony Kasi (Malwina Buss) i ich córeczki. Julia (Maja Ostaszewska) uciekła od miejskiego zgiełku, by na prowincji prowadzić spokojniejsze życie. A Marta (Monika Frajczyk) i Żuku (Jaśmina Polak) to aktywistki, które niosą pomoc potrzebującym na granicy, opatrują rannych, dają im wodę, jedzenie, ciepłe ubrania i ładowarki do komórek, by mogli utrzymywać kontakt z rodziną. Agnieszka Holland w swoim filmie nie rzuca oskarżeń pod adresem straży granicznej ani nie pokazuje ich jako ludzi bez serca. Nie każdy funkcjonariusz wykonuje rozkazy przełożonego z sadystyczną przyjemnością i uśmiechem na twarzy. Choć w ich szeregach są też degeneraci. Jak w każdej formacji. Nie ma znaczenia, czy są to pracownicy straży granicznej, policjanci, lekarze, murarze, dziennikarze, nauczyciele czy hydraulicy – w każdej grupie znajdzie się osoba, która czerpie radość z zadawania bólu innym. I w tej opowieści jest podobnie. Najlepiej widać to na przykładzie Jana, który – jeśli może i nikt tego nie zauważa – przymyka oko na nielegalne przekroczenia granicy, ale otwarcie nie przyznaje się do poglądów innych niż te, które wyznają przełożeni. Po prostu rozkaz trzeba wykonać. Podobnie jest z policją. Niektórzy funkcjonariusze są upojeni władzą, którą zyskali w „strefie zamkniętej”, i lubią jej nadużywać. Jednak istnieją też tacy, którzy są zażenowani postawą swoich kolegów czy przełożonych. Świat pokazany przez reżyserkę nie jest jedynie czarny. Ma także jasne odcienie i ludzi z otwartymi sercami i głowami. Zielona granica nie jest filmem perfekcyjnym. Cierpi na wiele scenariuszowych problemów i ma sporo niekonsekwencji fabularnych. Padło też kilka niepotrzebnych zdań nad wyraz podkreślających upodobania polityczne autorki. Niemniej produkcji nie można odebrać tego, że traktuje o bardzo ważnym temacie. Kwestia globalnej emigracji dotyka krajów na całym świecie. Kiedyś oglądaliśmy filmy o tym, jak to porządni ludzie z Meksyku próbują przebić się przez granicę z Teksasem, by rozpocząć lepsze życie w USA. To zjawisko wydawało nam się wtedy odległym problemem wielkiego państwa zza oceanu, a teraz dzieje się to samo na naszej wschodniej granicy. Nic dziwnego, że zaczyna się o tym kręcić filmy. Jednak szkoda, że dzieło Agnieszki Holland jest zrealizowane z dokumentalną precyzją, przez co zatraca gdzieś ten pierwiastek fabuły. Jest tu tak dużo postaci, że trudno jest widzowi złapać z którymś z nich kontakt. Przewijają się przez ekran niczym bohaterowie jakiegoś programu dokumentalnego. Pojawiają się na chwilę, po czym znikają.   Pod względem doboru aktorów, napisanych dla nich ról i ukazanych emocji Zielona granica działa bardzo mocno. Są sceny, które zostaną z widzem na dłużej. Mam wrażenie, że to produkcja skierowana bardziej do osób, które nie oglądają telewizji informacyjnych, nie interesują się tym, co się dzieje na świecie. Ten film jest po to, by nimi wstrząsnąć, by złapać ich za twarz i nakierować ją na ludzką tragedię, którą ci starają się ignorować. Twórcy zadają pytanie, od ilu takich zjawisk odwróciliśmy wzrok, udając, że ich nie ma. Łatwiej, gdy odbywa się to wszystko setki kilometrów od domu, gorzej, gdy ma miejsce na naszej wycieraczce. Jednak osoby, które starają się być na bieżąco z tym, co się dzieje, nie znajdą w tym filmie niczego odkrywczego. Niczego, co jeszcze bardziej otworzyłoby im oczy na wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej. Tacy widzowie nie poczują złości po seansie, a jeszcze większą bezsilność. Albo nie poczują nic, ponieważ widzieli te obrazki tyle razy, że już się na nie uodpornili. Muszę również jasno zaznaczyć, że Zielona granica nie jest produkcją wypełnioną jedynie ogromnym bólem i ludzkim cierpieniem. Twórcy zadbali o to, by mieszało się tu kilka gatunków, więc obok dramatu mamy odrobinę thrillera, akcji i nawet kilka momentów komediowych. Reżyserka chciała, by powaga nie przygniotła widza, dlatego co jakiś czas używa pewnych wentyli bezpieczeństwa, mających upuścić trochę napięcia.
Agata Kubis/Kino Świat
+3 więcej
Pod względem wizualnym produkcja Agnieszki Holland prezentuje się bardzo dobrze. Zdjęcia autorstwa Tomasza Naumiuka są świetne. Bije z nich leśny chłód. Widz, siedząc w sali kinowej, na pewno poczuje zimno wylewające się z leśnych kadrów i dyskomfort, który odczuwają również wszyscy bohaterowie przedzierający się przez mroczne chaszcze. Do tego dochodzi idealnie dobrana muzyka Frederica Verchvala. Podoba mi się też casting i świetni zagraniczni aktorzy grający emigrantów. Jalal Altawil, Behi Djanati Atai i Mohamed Al Rashi dodają większej autentyczności tej opowieści. Niestety przez to, że twórcy scenariusza tak bardzo chcieli pokazać perspektywy różnych grup działających na granicy, nie mamy szansy lepiej poznać tej syryjskiej rodziny. Wiemy jedynie, że z jednego reżimu wpadli w ręce drugiego, który próbuje ich wykorzystać w wojnie hybrydowej. Holland, obsadzając film krajowymi aktorami, postawiała w dużej mierze na młodych, jeszcze nieopierzonych artystów, takich jak Jaśmina Polak, Monika Frajczyk, Tomasz Włosok, Michał Zieliński i Malwina Buss. I był to bardzo dobry ruch z jej strony. Dodają oni energii tej historii. Odrywają nas od poważnej kreacji Mai Ostaszewskiej, a także pojawiających się w rolach epizodycznych Agaty Kuleszy i Macieja Stuhra. Zielona granica jest filmem na tu i teraz. Porusza ważne problemy, ale czuję, że nie zostanie z nami na dłużej. Nie będzie to raczej dzieło, do którego wrócimy za 5, 10 czy 15 lat. To kino zaangażowane, ale prawdopodobnie z krótką datą ważności. Gdy świat się trochę opanuje, ta produkcja będzie jedynie wyrzutem sumienia, o którym będziemy chcieli zapomnieć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj