Druga połowa lutego. Małe miasteczko gdzieś w Stanach. Katolicka szkoła z internatem. Przerwa zimowa. Opętanie. Ten skrócony opis fabuły debiutu reżyserskiego Oza Perkinsa mówi w zasadzie o nim wszystko. Wszystko, a zarazem nic.
W katolickiej szkole z internatem dla dziewcząt rozpoczyna się przerwa zimowa. Po wszystkie pensjonariuszki przybywają rodzice, aby na okres dwóch tygodni przywrócić je społeczeństwu. Z niewiadomych przyczyn rodzice dwóch z nich – Katherine i Rose – nie przybywają. Obie dziewczyny są pozostawione pod opieką dwóch pań – podobno czcicielek szatana. W międzyczasie do tejże szkoły zmierza tajemnicza Joan, zmierza z niejasnych dla nas powodów.
Zaczyna się zabawa z widzem i klasycznymi motywami kina grozy. Tylko czy February to faktycznie horror, czy tylko sprawna żonglerka jego motywami. Na to pytanie musicie sobie odpowiedzieć sami. Prawda stoi gdzieś pośrodku, gdyż faktycznie Perkins znakomicie bawi się przyzwyczajeniami widza i umiejętnie buduje atmosferę grozy, a zarazem nie tworzy klasycznego straszaka. February pozbawione jest tak popularnych w mainstreamie jumpscarów (gratulacje), a element okultystyczny zostaje zepchnięty na trzeci plan. W zasadzie zostaje dodany na siłę, tak jakby miał spełniać rolę przysłowiowej kropki nad i. Staje się pewnego rodzaju furtką, która miała ułatwić zrozumienie samego filmu. Filmu, który początkowo jest zupełnie nieczytelny, ale wraz z rozwojem akcji znakomicie odkrywa przed widzem swoje karty. Co prawda końcowy twist fabularny już w pewnym momencie staje się łatwy do przewidzenia, ale co ciekawe, nie powoduje to spadku zainteresowania. Przeciwnie. Nawet je podsyca.
Bo czym tak naprawdę jest February? Wprawną zabawą w arthousowe kino, kolejnym filmem o trudach dorastania, mrocznym satanistycznym thrillerem czy rozprawą na temat natury człowieka? W zasadzie to wszystkim po trochu. Wydaje się, że reżyser i zarazem scenarzysta postanowił wszystko to zawrzeć w swoim debiucie. I nie do końca wygrał. Od strony formalnej jest to kino znakomite. Zimne zdjęcia w klaustrofobicznych przestrzeniach uzupełnione znakomitą muzyką od samego początku robią wrażenie. Doskonały montaż i świetne aktorstwo (brawa dla Emma Roberts) . A całość dopełnia brak chronologii zdarzeń, zabawa narracją, która dla widza staje się jasna tak gdzieś w połowie filmu (i jest to zabieg celowy). Na ten film patrzy się wyśmienicie. Przy zgaszonych światłach atmosfera grozy osacza widza. Problem pojawia się jednak na stronach scenariusza, a w zasadzie w samym opętaniu. Uważam, że akurat to było zupełnie niepotrzebne. Tłumaczenie morderczych skłonności jednej z bohaterek opętaniem przez szatana było pójściem na łatwiznę. Zdecydowanie lepiej by to wyglądało jakby to nie było dopowiedziane. Jakby zostało w sferze domysłów widza. Wtedy zagrałoby zdecydowanie mocniej. Chociaż z drugiej strony zakończenie filmu pozostawia widza z pytaniami, na które szybko nie znajdzie łatwych odpowiedzi.
Debiut syna „Normana Batesa” udowadnia, że mamy do czynienia z twórcą który doskonale czuje gatunek i który już w swoim pierwszym dziele wyraźnie zaznacza swój styl. I z pewnością jeszcze nie raz zaskoczy. Co prawda February nie jest filmem dla każdego, tym bardziej dla widzów którzy w kinie grozy szukają ucieczki od rzeczywistości. Ten film momentami aż za bardzo nas do niej zbliża i dzięki temu warto się z nim zapoznać.
A co do wydania DVD – cóż, nie zachwyca. Poza paroma zwiastunami na płycie nic nie znajdziecie. Dobrze, że przynajmniej sam film się broni.