Przyszło nam żyć w niespokojnych, niepewnych czasach, w których technologiczna wygoda niejako nas od siebie uzależniła. Jednych mniej, innych bardziej, lecz jej wpływ jest niepodważalny. W końcu o powstaniu takiego filmu prawdopodobnie dowiedzieliście się z Internetu. Ta recenzja również jest umieszczona w sieci. Co jednak by się stało, gdyby sieć nagle zniknęła? W czasach, w których napięcia geopolityczne pojawiają się na całym świecie, a cień konfliktów spływa po całej kuli ziemskiej, można tylko sobie wyobrażać, do czego mogłoby to doprowadzić. W końcu gdyby atak cybernetyczny zagłuszył wszystkie sieci w kraju, to nawet byśmy się o tym nie dowiedzieli, bo skąd? Czy w obliczu takiej sytuacji ludzie potrafiliby sobie poradzić i postępować racjonalnie, a może byliby jak dzieci we mgle, które bez GPS-a nie potrafią odnaleźć drogi do domu? Te wszystkie pytania zadaje nam nowy film Netflixa Zostaw świat za sobą w reżyserii Sama Esmaila, twórcy wielokrotnie nagrodzonego serialu Mr. Robot. Film powstał na bazie książki o tym samym tytule, autorstwa Rumaana Alama.
Fabuła wydaje się prosta. Ot czteroosobowa rodzina postanawia na jakiś czas wyrwać się z miasta i ciągłego zamętu, aby spędzić weekend w domku z dala od wszystkiego. Bajecznie zapowiadający się wypoczynek zostaje przerwany przez nagłe pojawienie się ojca i córki, którzy podają się za właścicieli wynajętego domu. To bardzo klarowny, prosty punkt wyjścia, który od razu zaciekawia. Pierwsza połowa filmu skupia się właśnie na tym. Czy ojciec i córka są tymi, za których się podają? Czy są naprawdę właścicielami domu? Sam Esmail doskonale buduje napięcie i poprzez postaci w filmie zadaje te wszystkie pytania, które wywołują w oglądającym podobną paranoję do tej, którą przeżywają bohaterowie tej opowieści. Jednocześnie w tle dzieje się coraz więcej dziwnych, niepokojących zdarzeń, które wydają się ze sobą kompletnie niezwiązane.
Tu pojawia się spory problem. Historia próbuje złapać zbyt wiele srok za ogon. To, co zaczyna się jako niepokojąca, osadzona we względnie zamkniętej przestrzeni i pełna napięcia zagadka, przechodzi do niemalże filmu katastroficznego lub apokaliptycznego. Jest to nadal bardzo subtelne i osadzone w rzeczywistości, ale przeskok jest duży. Podobało mi się, że Sam Esmail położył nacisk na pokazanie relacji międzyludzkich w obliczu sytuacji, w której nikt nie wie, co się dzieje i zostaje wyjęty z własnej strefy komfortu. Co więcej, do tego miksu relacji rodzinnych dołożeni zostają nieznajomi, co dodaje skomplikowania całej tej sytuacji. Niestety film to porzuca mniej więcej w połowie. Bohaterowie nie zmieniają się w ciągu tej historii. Niczego się nie uczą, nie popełniają błędów i nie zwyciężają. Jest to szczególnie widoczne w zakończeniu, które jest urwane i choć klimatyczne, to nie daje wiele satysfakcji. Dużo wątków zostało rozpoczętych, wiele relacji nakreślonych i obiecujących rozwinięcie, dramatyzm, a ostatecznie porzuconych dla spektaklu.
Próbują to ratować aktorzy i w znakomitej większości im to wychodzi. W moich oczach film skradła Julia Roberts, która doskonale pokazała nieufność, zaradność i gotowość do walki o swoich bliskich w obliczu trudnej sytuacji. Jej podejrzliwość współgrała z moimi odczuciami w miarę tego, co widziałem na ekranie. Ethan Hawke, który wciela się w rolę nieco wycofanego, nieporadnego męża również sobie radzi doskonale. Widać po nim, że chce dobrze dla swojej rodziny, ale sytuacja go przerasta. Mahershala Ali dzięki swojej charyzmie także przykuwa uwagę do ekranu. Jego rola ostatecznie okazuje się mniej interesująca niż film mógłby zapowiadać, ale ciężko nie śledzić jego działań z zainteresowaniem. Młodsi aktorzy zagrali poprawnie, choć bez fajerwerków. Nie dostali też porywających ról do odegrania, dlatego ciężko ich winić.
Zostaw świat za sobą za to absolutnie zachwyca obrazem. Tod Campbell, operator, stworzył kilka przepięknych ujęć. To, co zachwyca w tym filmie najbardziej, to praca kamery. Jest płynna, precyzyjna i dokładna. Obraz zdaje się pływać w najbardziej harmonijny sposób, z największym wyczuciem. Wszystko jest w pełni przemyślane i przykuwa wzrok do ekranu, nie pozwalając go oderwać. Sprawdzanie, w jakie jeszcze sposoby Sam Esmail i Tod Campbell są w stanie wykręcić kamerę, było podczas oglądania niemałą frajdą. Ich zabawy z obrazem dodały też dynamiczności wielu scenom i skutecznie pomagały w budowaniu napięcia i atmosfery ciągłego niepokoju. Wracają też charakterystyczne kadry podobne do tych z Mr. Robota, gdzie postaci zajmują ledwie maleńką część ekranu.
Najnowszy film Sama Esmaila to ciekawa produkcja, która bierze na tapet bardzo interesujące motywy i koncepcje. Na początku trzyma w nieustannym napięciu i zadaje kolejne pytania, a później przechodzi do wprawienia oglądającego w zastanowienie nad otaczającą go rzeczywistością. Film niestety rzadko oferuje odpowiedzi na zadane przez siebie pytania. O ile zakończenie jest zrozumiałe, tak samo jak przekaz produkcji, tak porzucone wątki i brak rozwinięcia postaci wywołują spory niesmak. Tym bardziej, że dzięki pracy aktorów te postaci dało się polubić. Niestety scenariusz to pięta Achillesa tego filmu. Można było wyczytać, że sam Barack Obama pomagał reżyserowi w zobrazowaniu mu, jak działa zarządzenie krajem w sytuacjach kryzysowych, ale być może Sam Esmail powinien dostać lekcje z kończenia rozpoczętych wątków. Ostatecznie jest to trzymająca w napięciu produkcja, która zadaje kilka ciekawych pytań oglądającemu, a dzięki znakomitej pracy kamery i zdjęciom pozwala spędzić te niecałe dwie i pół godziny w przyjemny sposób.