Moda na żywe trupy opanowała światową popkulturę, również w Polsce zbierając sporą grupę wiernych fanów. Fenomen zaczął się od serii komiksów "The Walking Dead" autorstwa Roberta Kirkmana, który szturmem wdarł się na rynek, zdobywając serca czytelników i uznanie krytyków. Następnie kolejne media - serial telewizyjny, gry wideo, literatura - zostały zainfekowane historią szeryfa Ricka, jego rodzinny i przyjaciół starających się przetrwać w świecie zdewastowanym przez zombie.
Teraz Polacy, a konkretnie Studio Sound Tropez, postanowiło dołączyć do ekipy twórców spod szyldu "The Walking Dead". Wzorując się na niepisanej zasadzie popkulturowych serii, postanowili wrócić do korzeni i przedstawić genezę w zupełnie nowym świetle. Trzeciego kwietnia na półki trafia dźwiękowa adaptacja dwóch pierwszych tomów komiksu "Żywe Trupy". Zapewne wielu czytających te słowa postuka się palcem w czoło: "Audiobook komiksu? To się nie może udać!". Rzeczywiście - pomysł, by w tej formie przedstawić historię, która pierwotnie posługiwała się głównie rysunkiem, wydaje się nowatorska, ryzykowna, ale zarazem piekielnie intrygująca. By tego dokonać, nie wystarczyło bowiem zatrudnić znanego aktora, który w fotelu przed mikrofonem przeczyta swym aksamitnym głosem tekst. Zaangażowano więc sporą ekipę realizatorską odpowiedzialną za dźwięk, muzykę, adaptację i dialogi oraz kilkunastu aktorów. Tym samym powstało dzieło, któremu bliżej do radiowego słuchowiska niż zwykłego audiobooka.
Najważniejszą różnicą między komiksem a jego adaptacją jest obecność narratora, który swoim opisem wprowadza słuchacza w wir wydarzeń. Fani gier wideo z gatunku RPG, słysząc w tej roli Krzysztofa Banaszyka, poczują się jak w domu. Twarde brzmienie jego głosu wydaje się idealnie odzwierciedlać mroczną wizję apokaliptycznego świata. Jednak nie tylko jego będziemy mieli przyjemność usłyszeć, bowiem każdy z bohaterów przemawia głosem innego aktora. W główną rolę szeryfa Ricka wcielił się Jacek Rozenek, który swój kunszt pokazał podkładając głos pod Geralta w serii gier wideo o przygodach Wiedźmina. Na uznanie zasługują również Szymon Bobrowski jako Shane oraz Anna Sroka jako Donna. Ta dwójka udowadnia, że dobremu aktorowi wystarczy sam głos, by stworzyć wyrazistą kreację. Już po pierwszym, krótkim zdaniu, jakie wypowiada Bobrowski, przed oczami pojawia się zaciśnięta szczęka Shane'a i jego nienawistny wzrok skierowany na Ricka.
Szkoda jednak, że nie wszystkim aktorom udało się stanąć na wysokości zadania. Anna Dereszowska wcielająca się w postać Lori, żony szeryfa, daje modelowy przykład tego, jak nie należy grać głosem. Jej każde zdanie musi zacząć i skończyć się onomatopeicznym "achem" i "ochem". Słowa są naładowane przejaskrawianymi emocjami, co sprawia wrażenie, jakby czytała książkę skierowaną do dzieci na dobranoc. Chyba że wzorem serialu telewizyjnego reżyser i aktorka chcieli uczynić z Lori postać irytującą i nielubianą przez słuchacza. Na szczęście profesjonalizm pozostałej ekipy wynagradza to z nawiązką.
Poza wokalną interpretacją aktorską, atmosferę komiksowej adaptacji współtworzą dźwięki otoczenia. Wielokrotnie twórcy rezygnują z roli narratora na rzecz zbudowania wyobrażenia poczynań bohaterów za pomocą rozmaitych odgłosów. Nieraz słuchacz podskoczy przestraszony, że nad jego uchem pojawił się charczący i bulgoczący trup. Zastanawiające jest, jak dźwiękowcom udało się nagrać te wszystkie odgłosy łamanych kości, tryskającej krwi czy rozrywanych wnętrzności. Wszystko poddano obróbce sprawiającej, że zostajemy otoczeni przestrzennym dźwiękiem i wydaje się nam, że towarzyszymy Rickowi i jego ekipie. Jednak najmocniejszą stroną całej adaptacji jest fenomenalna muzyka. Ścieżka dźwiękowa jest tak cudowna, że wielu zechciało by zapewne nabyć osobno soundtrack tego dzieła. Już pierwsze bluesowe aranżacje, którym towarzyszy gitarowy riff rodem z country, umiejscawiają akcję na amerykańskich bezdrożach. Kolejne muzyczne motywy współtworzą atmosferę i budują klimat poszczególnych wydarzeń. Beznadziejność położenia bohaterów odzwierciedlają smutne dźwięki klawiszy fortepianu, a skrzypce potęgują wzbierające się w nas łzy. W kluczowych dramatycznych momentach historii pojawiają się nawet jazzowe fragmenty z partiami wokalnymi.
Niemniej nawet wybitne dzieło nie jest pozbawione wad. Poza występem Anny Dereszkowskiej, pod krytykę należy poddać również tłumaczenie. Niezrozumiałe jest tworzenie nowych pojęć i nazw jak "snuje", "nie-trupy" czy "złe trupy", mimo że sam komiks wydany w Polsce posługuje się innym nazewnictwem. Tłumaczeniu brakuje również soczystego języka. Zarówno w wersji oryginalnej, jak i w polskim wydaniu, przekleństwa są często używanie, w naturalny sposób budują emocjonalne wypowiedzi bohaterów. Nie w audiobooku.
Kilka pomniejszych wad nie zmienia oceny - dźwiękowa adaptacja komiksu "Żywe trupy" to pozycja, którą naprawdę warto kupić. Szczególnie ci, którzy nie przepadają za komiksami i tą formą sztuki, mają teraz świetną okazję, by zapoznać się z wizją apokalipsy zombie. Ale nie tylko oni. Także już obecni posiadacze komiksów mogą zainteresować się tym dziełem. Jednoczesne podziwianie rysunków oraz wsłuchiwanie się w narrację dźwiękową adaptacji tworzą niezwykłą kombinację wrażeń atakujących każdy ze zmysłów. Fenomen "The Walking Dead" ma się w najlepsze, a teraz również z twórczym wkładem polskich artystów.
Ocena: 8/10
Czytaj więcej: Recenzja finału trzeciego sezonu serialu "The Walking Dead"