[image-browser playlist="579388" suggest=""]

Pożegnanie bardzo emocjonalne, długie, melancholijne, romantyczne i trudne. Pełne uścisków, silnych wzruszeń, łez i nieodwracalnych decyzji. Przykre dla widza, jeszcze cięższe dla ekipy pracującej nad serialem. To czuć na ekranie. Dobiegła końca, być może najbardziej autorska wizja ostatnich lat jeśli chodzi o produkcje telewizyjne. Odchodzi w sposób idealnie obrazujący myśl Kurta Suttera. Z pretensjonalną symboliką i subtelnością zderzenia czołowego z 18-kołową ciężarówką.  

Najważniejsza jest sama podróż, nie jej cel. Jazda z Synami Anarchii dobiegła końca, a była to doprawdy fantastyczna przygoda, pełna wzlotów i upadków. Jej finału nie oceniam, przeżyłem go i oddaję hołd Kurtowi Sutterowi. "Sons of Anarchy" opowiedziało nam historię walki o duszę Jaxa Tellera. W duchu był to iście szekspirowski pojedynek, w ciele jednak gangsterski, klimatycznie braterski dramat akcji i za to uwielbiałem "SoA" najbardziej. Ostatni odcinek odwołuje się już jednak do samego sedna historii, a Jax staje się nie tyle szekspirowskim bohaterem, co samym Jezusem Chrystusem, poświęcającym się za grzechy swoje i ojców, a także w imię lepszej przyszłości synów.

[image-browser playlist="579389" suggest=""]

Tak zdecydował Sutter i nie oceniam zasadności metafory. Nie była ona subtelna, jednak mocna i piękna w swojej prostocie. Poza z ostatniej sekwencji, a przede wszystkim chleb i wino jako symbol ofiary. Już w pierwszych minutach odcinka Jax odrzuca dziedzictwo, jakie budował przez kilka ostatnich lat. Pali zdjęcia, manuskrypt ojca, a także swoje pamiętniki. W jednej z najmocniejszych scen przyznaje, że nie może zmienić tego kim jest, a jest kryminalistą i mordercą. Chce by tak zapamiętali go synowie, nienawidząc i bojąc się każdej myśli o nim. Poświęca dorobek swojego życia, bo to jedyna droga by wyrwać ich z chaosu i brutalności życia jakie prowadził. Ginie za tych, których kochał najmocniej, za rodzinę, za klub i za swoich towarzyszy. Do końca pozostaje romantycznym (anty)bohaterem, i choć fikcyjna historia oceni go jako bezdusznego przestępcę, bad guy’a, który skazany był na porażkę, to w ten męczeński sposób Jax wygrywa wieczną miłość bliskich i nas, widzów.

Poniekąd rozwiązuje się również tajemnica bezdomnej kobiety pojawiającej się w serialu od samego początku. Wiemy, że to matka Brooke, która rzekomo zginęła w wypadku spowodowanym przez Johna Tellera. Ukazywała się Jax’owi i Gemmie w najtrudniejszych chwilach, w finale to ona spożywa chleb i wino, a na pytanie Jacksona kim jest, odpowiada, że nadszedł już czas. Bezdomna kobieta to anioł śmierci i dusza Johna Tellera czuwająca nad synem. Popycha Jaxa w stronę ostatecznego pojednania z ojcem, co ten zresztą bardzo świadomie czyni, wyjaśniając w monologu: "I know who you are know. I know what you did. I love you, Dad."

[image-browser playlist="579390" suggest=""]

Jezus i Bóg, ciało i krew, ofiara i zbawienie. Tak rozumiem symbolikę ostatniej sceny. Ojciec i syn. Dwie wrony, które pojawiają się w ostatnich sekundach, to również klamra spinająca finał z pierwszą sceną serialu. Noc i mrok, po którym nastał dzień.

[image-browser playlist="579391" suggest=""]

[image-browser playlist="579392" suggest=""]

Aż trudno uwierzyć, że finał Synów Anarchii, prostej w założeniach opowieści, jest tak wzniosłą metaforą. Zadowoliłbym się bezpretensjonalnym końcem w stylu "Thelmy i Louise", ale to nie była moja wizja. To była wizja Kurta Suttera, on prowadził, my byliśmy pasażerami. I za tą podróż jestem wdzięczny.

Farwell SAMCRO!

[image-browser playlist="579393" suggest=""]

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj