Miłośnicy sci-fi i fantasy tak ostatnio ostro wyśmiewani w serialu The Big Bang Theory, pokochali Nathana Filliona za jego rolę w "Firefly". Serial był ukochanym, cudownym dzieckiem Josha Whedona. Miał w sobie wszystko to co lubiliśmy - świetny scenariusz, humor, akcję, niezłe (jak na tv) efekty specjalne. I fantastyczną obsadę, którą potem widzieliśmy w innych naszych ulubionych serialach (Stargate, Cleopatra 2525, Chuck, Desperate Housewives, Kroniki Sary Connor itp.). Fillion był uszyty na kapitana Mala Reynoldsa. Jego luz, poczucie humoru i zaangażowanie w swoją pracę było czuć na każdym kroku. Zwłaszcza jego talent komediowy który pokazał w swojej pierwszej większej roli w starym sitcomie "Oni ona i pizzeria". Po Fierfly i Serenity miał jeszcze sezon występowania w "Desperate Housewives" a potem dostał od ABC szansę własnego serialu - "Castle".
Była to kolejna idealna rola dla niego. Grał pisarza kryminalnych bestsellerów. Mimo niewątpliwego talentu jest on takim dużym, rozkapryszonym dzieciakiem a spełnianie swoich zachcianek ułatwia mu jego duży majątek. W chwili kryzysu twórczego napotyka na swojej drodze detektyw Kate Beckett i pomaga jej rozwiązać sprawę seryjnego mordercy. Reszta jest historią, bo w ten sposób tworzy się kolejny wielki, telewizyjny duet rozwiązywaczy zagadek kryminalnych. Niemal jak Dempsey i Makepeace, Sherlock i Joan Watson z "Elementary" czy ta parka z "Kości". :) Serial tym mnie ujął, że oprócz typowej i wyświechtanej chemii między parą, miał całe pokłady dobrego humoru. A to najbardziej cenię w serialach i filmach. Oraz to, że dziesiątki spraw kryminalnych z Castle pełnymi garściami czerpały z popkultury i geekowskich tematów. Czego tu nie było - porwania przez UFO, komiksy, horrory, stare filmy, szpiedzy, seryjni mordercy teleturnieje, reality show, mafia a nawet wojny pizzerii (niczym z gry Pizza Syndicate). I to było i jest świetne.
Sorry za ten długaśny wstęp. Ale piszę to wszystko z jednego powodu. Mimo wielu odniesień do niesamowitych rzeczy, rozwiązania zagadek zawsze były boleśnie realistyczne. Miejsca na niedomówienia zostawiano bardzo mało. Aż wreszcie przyszedł dzisiejszy odcinek. Nie myślałem, że po 7 sezonach ten serial może mnie jeszcze tak pozytywnie zaskoczyć. Wczoraj Brooklyn 99, dzisiaj Castle - nieźle. Choć dopiero po piątkowym odcinku TBBT można będzie mówić o dobrym serialowym tygodniu.
Sprawa odcinka kręci się wokół skradzionego tajemniczego artefaktu Majów (nie mieli nic wspólnego z Pszczółką Mają :) ), który został wykuty setki lat temu z metalu uzyskanego z meteorytu spadłego na Ziemię. Wskutek ataku bandziorów Rick zostaje przeniesiony do... równoległego wszechświata. Naprawdę! Też mnie totalny zaskok złapał podczas seansu, bo j.w. napisałem - serial mimo wszystko trzymał się realizmu. A tu takie coś! Na skutek swoich wcześniejszych wątpliwości Castle znalazł się w alternatywnej rzeczywistości w której on i Beckett nigdy się nie poznali.
Jak często dzieje się w tej produkcji, przerabiamy schemat tematyczny który dobrze znamy, urozmaicony szczyptą "castlewatości". W równoległym świecie wszystko jest takie samo, tylko inne. A Rick jako obcy na początku zachowuje się jak wariat. Bo oczywiście wmawia ludziom dookoła fakty o których oni nie mają pojęcia. Nie ma tu różnic technologicznych jak we "Fringe", bo jednak to dalej kryminałek a nie sci-fi. Ale losy postaci są inne. I to wszystkich dookoła - przyjaciół na posterunku oraz rodziny. Poza Martą Rogers bohaterom nie wiedzie się za dobrze. Najgorzej chyba ma sam Castle ale innym nie jest lepiej. Takie to trochę na siłę robione by jeszcze bardziej podkreślić, że trzeba wrócić "do domu". Nawet dano nam zimny, bardziej ponury filtr kamery ciągle przypominający o zmianie otoczenia. Takiego używano w serialu "Awake" albo w jednym odcinku "Smallville".
Zagubiony Castle powoli orientuje się co mu się stało. Pomaga mu w tym wyszukiwarka Google. Czemu w drugim świecie nie ma Loougle, to ja nie wiem. :) Jak już wie co i jak to zaczyna zachowywać się już normalnie by pomóc w odzyskaniu artefaktu, który pozwoli mu wrócić. Klasycznie wykorzystuje wiedzę ze swojego świata do rozwiązywania podobnego przestępstwa w tym. Ponieważ Kate tutaj też jest fanką powieści o Derricku Stormie, powoli ją do siebie przekonuje. Zresztą tak jest zawsze, że bohater przekonuje do siebie swoich "przyjaciół". Jeszcze nie spotkałem się z fabułą w której nie byłoby czegoś takiego. :) Natomiast Rayanowi i Esposito wmawia, że "widzi" pewne rzeczy, jak medium. :) Najśmieszniejszym elementem jest chyba skradanie się Ricka po posterunku. Robi to niczym Tom polujący na Jerrego albo Kojot na Strusia Pędziwiatra. :)
Klimat odcinka był fantastyczny. Byłem pod wielkim wrażeniem. Chciałoby się więcej takich zagrywek. Oczywiście sprawa się rozwiązuje i wszystko dobrze się kończy. Tutaj dwupartowca nie będzie, a szkoda. Odcinek kończy najbardziej ograne wydarzenie serialowo-telewizyjne. Wszyscy są szczęśliwi i tyle.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj