Azjatyckie dramy zaczęłam oglądać w wakacje, kiedy w amerykańskiej telewizji wypadał midseason a ja umierałam z potrzeby zażycia nowej telewizyjnej rozrywki. Nie jestem więc żadnym specjalistą, a na swoim koncie mam obejrzanych zaledwie kilkanaście pozycji. Muszę przyznać, że na początku byłam dosyć sceptyczna. Nie do końca przemawiał do mnie humor, nie zawsze rozumiałam sens tak pokręconej fabuły. Ponadto musiałam przyzwyczaić się do specyficznej kultury, stosunków społecznych i podejścia do życia. Jednak potrzeba oglądania i poznawania świata wygrała, więc oglądałam zawzięcie. Jedne dramy podobały mi się bardziej, inne mniej. Prawdziwy przełom stanowiło jednak obejrzenie pierwszego odcinka "Master's Sun". Tę koreańską dramę przez długi czas omijałam. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że serial łączący trzy gatunki: horror, romans i komedię może mi się spodobać. Opis też nie brzmiał zbyt zachęcająco. Ciągle trafiałam jednak na same pozytywne opinie, więc w końcu się przemogłam i nie żałuję.[image-browser playlist="" suggest=""]

Fabuła "Master's Sun" skupia się na aroganckim i chciwym dyrektorze sieci galerii handlowych Joo Joong Wonie* (So Ji Sub), który mierzy wszystko, także relacje międzyludzkie przy pomocy pieniędzy.  Pewnej deszczowej nocy na jego życiowej drodze staje Tae Gong Shil (Gong Hyo Jin), kiedyś ambitna studentka, posiadająca wielu znajomych, dzisiaj osoba odcinająca się od świata, szukająca schronienia przed prześladującymi ją duchami, które widzi od czasu wypadku w górach. Łączą siły by rozwiązać zagadkę z przeszłości Joo Joong Wona, przy okazji walcząc z duchami.

To jak rozwinęła się fabuła, w swoim wątku ciągłym było ciekawe, ale nieszczególnie zaskakujące. Plusem jest wprowadzenie elementów proceduralnych – praktycznie każdy odcinek opowiada historię ducha, który potrzebuje pomocy, jednak niektóre historie wydawały się mdłe i niepotrzebne. Inne elementy jednak to nadrabiają i to z nadwyżką. Po pierwsze świetne sceny komediowe, które wywołują szczery uśmiech. Po drugie muzyka. Nie wykorzystano ogromnej ilości piosenek. Autorzy poszli kursem, wedle którego sceny o takiej samej charakterystyce mają taką samą muzykę. Szczególnie wybija się, jakże piękny i jakże ckliwy utwór Hyorin "Crazy of You", który zawsze wprowadza romantyczny nastrój. Jako, że serial ma elementy horroru to pojawiają się w nim duchy. Dla mnie niezbyt straszne, ale epatujące ogromną ilością smutku, złości i goryczy. Największa siła "Master's Sun" tkwi w świetnie wymyślonych i zagranych postaciach. Począwszy od So Ji Suba, który idealnie zagrał zimnego, niezbyt lubiącego ludzi drania. Gong Hyo Jin jako Gong Shil świetnie pokazała drogę jaką przeszła jej bohaterka w sposobie patrzenia na swój "dar". Postaci drugoplanowe i epizodyczne nie odstają od poziomu głównych bohaterów a grający je aktorzy dali z siebie wszystko. Przykładem może być Seo In Guk, grający szefa ochrony Kang Woo, którego teksty zbywające zakochaną w nim aktorkę Tae Yi Ryung (Kim Yoo Ri) były tak sarkastyczne i dosadne, że powinny zostać wydane w formie podręcznika. Dzieciaki z bloku Gong Shil to prawdziwi młodzi cwaniacy, którzy potrafią ustawić się w życiu. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Jest to trochę pobieżny opis plusów dramy, ale nie chcę zbytnio spolerować, bo potrafi to popsuć całą przyjemność z oglądania. Jeśli nie stanowi to dla was problemu, lub obejrzeliście już "Master's Sun" to kolejny akapit jest dla Was.

[spojler] Uczucie rodzące się między Joong Wonem a Gong Shil, nie odchodzi od znanych wszystkim schematów, ale jest tak smaczne i urocze, że siedziałam przed monitorem i im kibicowałam. Byłam wręcz tak zdesperowana między kilkoma ostatnimi odcinkami, które pozostawiały niezłego cliffhangera, że jak tylko nowe epizody były wrzucane do sieci to ich początki oglądałam po koreańsku, żeby upewnić się, że wszystko się dobrze rozwiązało. Mimika i gesty Joong Wona, stanowią pewnie 1/10 sukcesu tej dramy. A ruch ręką i jego "Keo-jyeo" ("Get lost") jest istnym majstersztykiem. Spodobał się mi i mojemu koledze, którego zaraziłam Masterem, w takim stopniu, że przeniknął do naszego życia codziennego, razem z wszędobylskim "fighting". Ogólnie dłonie So Ji Suba można uznać za osobnego bohatera serialu. Nie wiem czy to przez zaakcentowanie ich "magicznej mocy" czy może po prostu przez ich idealny wygląd, ale ciągle pojawiały się na ekranie. Było to tak nagminne, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy to nie jakiś fetysz reżysera, bo już inaczej wyjaśnić tego nie mogłam.[/spojler]

Podsumowując tę krótką notkę chciałabym polecić "Master's Sun" wszystkim, którzy chcą rozpocząć przygodę z koreańskimi dramami lub obejrzeć sympatyczną opowieść o miłości. Te 17 godzinnych odcinków całkowicie skradło moje serce. Przyzwyczajona do amerykańskich tasiemców czuję lekki niedosyt. Z drugiej strony cieszę się, że historię rozwinięto i skończono, nie rozwlekając jej i przeciągając w nieskończoność. Na pewno nie był to ostatni raz, kiedy oglądałam tą serię. Mam nadzieję, że ktoś z Was drodzy Hatakowicze obejrzy tę dramę i podzieli się swoją opinią.

*w notce postanowiłam odmienić koreańskie imiona, mimo że po tym niektóre z nich brzmią co najmniej dziwnie ; )

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj