Bye, bye Banshee. Do zobaczenia za rok, już nie mogę się doczekać! Żegnamy drugi sezon wyjątkowego serialu. Można stworzyć historię, która będzie zawierać przemoc i erotykę, a można też połączyć przemoc i erotykę i z nich stworzyć historię – takie właśnie jest Banshee. Fightin’ time + fuckin’ time jako obowiązkowe elementy każdego odcinka, a całość podana w komiksowo przerysowanej formie. Z całą kozackością (rabunek furgonetki na pełnej szybkości, walka na środku drogi czy też wysadzanie fabryki narkotyków) i absurdem (nie imający się pocisków bohaterowie, zbiry usilnie próbujące przestrzelić kościelny filar) takiej konwencji. Alan Ball i ekipa wyjątkowo udanie łączą te dwa elementy i cały czas trzymają fascynujący poziom zarówno fabularny, jak i techniczno-realizatorski (genialna czołówka, montaż, choreografia walk, muzyka, zdjęcia, świetny pomysł z scenami po napisach).

Bye, bye the past. Drugi sezon stanowi konieczne rozliczenie z przeszłością i ostateczne zamknięcie przewodniego wątku pierwszego sezonu. Sekwencja finałowa powrotu do Banshee, okraszona melancholijną nutą Black Lab – This Night to pożegnanie Hooda i Any z wydarzeniami, które sprowadziły ich tej charakterystycznej mieściny. Kilka odcinków wcześniej w wyjątkowo nietypowym jak na Banshee epizodzie, para głównych bohaterów żegnała się ze swoimi marzeniami o spokojnym domu. Sam finał w swojej konstrukcji świetnie komponował dwie linie czasowe – przeszłą, czyli napadu od którego wszystko się zaczęło i teraźniejszą, gdzie jego konsekwencje dobiegają końca. Lucas ostatecznie żegna również to co pomiędzy nimi, a więc brutalne doświadczenia więzienia i demonicznego Albinosa.   

Bye, bye Rabbit. Ukraiński mafioso żegna się z nami na uroczej przykościelnej ławeczce, przepowiadając przyszłość Lucasa Hooda i jego bliskich – kule i łzy. Jego odejście to kulminacja pożegnania z wspomnianą wyżej przeszłością i zamknięcie drugiego rozdziału Banshee.

Bye, bye Ana, bye bye Job? Restart położenia Hooda dotyczy również jego nieszczęśliwej miłości i najlepszego przyjaciela. To prawdopodobnie tymczasowe, ale jednak Lucas pozwala im odejść. Póki co jej miejsce zajmie zastępczyni szeryfa Siobahn, ale generalnie Hood wraca do intrygującej wyjściowej pozycji "man with nothing to lose".

Welcome back Kai, hello Cheyton. Zginął król, niech żyje król. Twórcy nie chcieli czekać i już w ostatnich minutach finału budują nam wyraźne podwaliny pod przyszły sezon. Udowadniają tym samym, że ich historia jest z góry przemyślana i jeśli rzeczywiście planują rozpisać ją na 5 serii, to drugi sezon może ostatecznie okazać się pomostem do jeszcze bardziej efektownej przyszłości . A w niej głównymi oponentami będą bezwzględny Kai Proctor i przerażający Indianin Cheyton. Może być tylko lepiej. Szkoda, że to rok czekania, ale

[cytat] Don't cry because it ended, smile because it happened [/cytat]

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj