Zdarzają wam się bezsenne noce, albo bezproduktywne przejazdy miejską komunikacją, w trakcie których myślami wędrujecie wszędzie i nigdzie? Ostatnio naszła mnie właśnie taka refleksja, że jako popkulturalny symbiot nie wchłonę nigdy tyle treści ile bym chciał. Są książki, filmy, gry komputerowe, komiksy, animacje i seriale. Ogrom pozycji zalega mi na liście "to watch/play/read", a cały czas dochodzą nowe. Gdybym tylko potrafił lepiej organizować swój czas, a doba miała o te kilka godzin więcej… W trakcie swojego egzystowania udało mi się jednak trochę materiałów przyswoić. I tak zastanawiałem się, które z nich miały największy wpływ na ukształtowanie mnie, moich preferencji i oczekiwań. Które najlepiej reprezentują mój gust, ale niekoniecznie są najlepszymi jakich doznałem. To trochę rozważanie typu: "gdybyś trafił na bezludną wyspę i mógł ze sobą zabrać…". Jest więc kilka kategorii popkulturalnych środków przekazu, a w nim po… no właśnie, ilu przedstawicieli? Wybrać jednego wydawało mi się niemożliwe. Wybrać 7 jest jeszcze trudniej i zajmuje więcej czasu. Tak więc zdecydowałem się zebrać je in the groups of three.

KSIĄŻKA: Gdybym rzeczywiście trafić miał na bezludną wyspę, to prawdopodobnie nie miałbym na niej prądu. A bez prądu najważniejszym medium rozrywkowym byłyby książki. Które 3 zabrałbym ze sobą?

1)      Pod Kopułą – po pierwsze mój ulubiony autor, Stephen King. Wybierając jedną pracę, która będzie reprezentować ogół jego powieści stawiam na "Pod Kopułą", bo w ostatnich latach żadna książka nie wciągnęła mnie tak bardzo.

2)      Harry Potter: Czara Ognia – młodzieńczy wiek, jako czytelnika stał u mnie pod znakiem Harry’ego Pottera.  Miałem to szczęście, że dorastałem razem z sławnym czarodziejem i za każdym razem nowa odsłona trafiała w moje oczekiwania. To seria, którą zapamiętam do końca życia. Gdybym miał wybrać jedną część to stawiam na "Czarę Ognia". Pamiętam jak po raz pierwszy przeczytałem ją w ciągu nocy. Pochłonięty do reszty, zapomniałem o śnie.

3)      Tajemnicza Wyspa – jest kilku autorów, których chciałbym zabrać ze sobą – Harlan Coben, Dan Brown, John Grisham, Tess Geritsen, Robert Ludludm, Dennis Lehane – wszyscy raczej z obszarów beletrystyki i literatury popularnej. Pamiętam jednak pierwszą książkę, która rozdziewiczyła mnie jako czytelnika. Nie pamiętam ile miałem lat, ale wiem, że "Tajemnicza Wyspa" Juliusza Verne była pierwszą jaką przeczytałem od deski, do deski. Pierwsza przygoda jaką przeżyłem na łamach wyobraźni. Albo jak mówi znany cytat: pierwsze z wielokrotnych żyć jakie przeżyłem.

Na swoistą listę rezerwową załapała się Trylogia Bourne’a, którą do dziś uważam za najlepsze książki akcji; "Kod Da Vinci" Dana Browna, który zdecydowanie był najbardziej wciągającym i intrygującym page turnerem; Fight Club, którego mądrości i nihilistyczny światopogląd są ze mną po dziś dzień; "Ojciec Chrzestny" Mario Puzo, a także trylogia "Władca Pierścieni", która wzniosła moją wyobraźnię na wyższy poziom.

FILM: Najtrudniejszy wybór, przy którym musiałem lekko oszukać sam siebie i stworzyć dodatkowo swoisty gabinet cieni. Spośród ogromu filmów nie sposób wybrać jest 3 dla mnie najważniejszych. Widziałem ich tyle, że kocham za dużo. Cała ta lista jest zresztą umowna, więc traktuję ją z sporym przymrużeniem oka. A poza tym od każdej zasady musi być wyjątek, który tą regułę potwierdzi. Tak więc:

1)      Skazani na Shawshank – reprezentują tutaj dwa aspekty mojego gustu. Po pierwsze – to najpiękniejsze kino. "Skazani…" są tutaj przedstawicielem takich klasyków jak "Ojciec Chrzestny", "Titanic", "Forrest Gump" i "Zielona Mila". To jest to najpiękniejsze kino, z którego ludzkość może być dumna przed ewentualnymi najeźdźcami z kosmosu. Po drugie – Frank Darabont, który jest jednym z 2 moich ulubionych reżyserów. Szczególnie jego adaptacje prozy Stephena Kinga, to mój soft spot.

2)      Mroczny Rycerz – drugim ulubionym przeze mnie reżyserem jest Christopher Nolan. Obok trylogii o Batmanie, nakręcił przynajmniej 3 jeszcze lepsze filmy – "Incepcję", "Prestiż" i "Memento". Je wszystkie chciałbym zabrać ze sobą na każdą wyspę. Poza tym "Mroczny Rycerz" reprezentuje tu jednak moją nerdowską pasję do superbohaterskich ekranizacji komiksów.

3)      Fight Club – Chuck Palahniuk wymyślił "Fight Club", ale to David Fincher na spółkę z Edwardem Nortonem i Bradem Pittem wstrzyknął go w krwioobieg całego świata. Chciałbym, żeby "Podziemny Krąg" był tutaj przedstawicielem tego ambitniejszego kina jakim udało mi się zachwycić. Choćby "Milczenia Owiec".

Nie wiem czy udałoby mi się zawęzić do 100 filmów jakie chciałbym ze sobą mieć na bezludnej wyspie. A co dopiero wybór 3. Tak więc, ten jeden raz – gabinet cieni:

1)      Big Lebowski – komedie są katharsis kina, je kochamy bezwarunkowo. "Big Lebowski" braci Coen będzie tutaj ich reprezentantem. Obok niego zabrałbym ze sobą "Przekręt" Guya Ritchiego i najcieplejszy film ostatnich lat – "Nietykalnych".

2)      Se7en – znowu David Fincher, ale tym razem jako przedstawiciel wszystkich tych unikalnych klimatów kina. Tutaj deszczowy mrok. Ponadto groza ze Spielbergowskich "Szczęk", przygoda "Parku Jurajskiego" i hołd Spielbergowi w "Super 8" J.J. Abramsa; heroizm dramatów sportowych w "Tytanach"; urok katastroficzny z "Pojutrze" i wiele, wiele innych.

3)      Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły – i jeszcze Jack Sparrow jako champion wszystkich łotrzyków kina przygodowego, na czele z Indianą Jonesem. A także takich ikon jak James Bond czy John McClane. Dużo tego jest, oj dużo.

ANIMACJA:

1)      Toy Story – narzuciłem sobie zasadę, że nie wybieram całych serii, tylko jedną część. Tutaj wprowadzam kolejny wyjątek potwierdzający regułę. Bezwarunkowo kocham wszystkie 3 części, a wręcz każda kolejna była lepsza od poprzedniej. W dzieciństwie byłem nierozerwalnie przywiązany do swoich zabawek – Toy Story to wyraz tego uczucia.

2)      Shrek – prawdopodobnie najbardziej kultowa animacja. Pamiętacie te salwy śmiechu podczas pierwszego seansu? Potem podczas drugiego, dziesiątego i trzydziestego. A w końcu zna się wszystkie teksty na pamięć. Cudo.

3)      Król Lew – magia Disneya w pełnej okazałości. Pierwsza animacja, na której uroniłem łzę. Pierwsza, która trafiła prosto do mojego serca. Kolejny z artefaktów dzieciństwa jakie lubię sobie wspominać.

SERIAL:

1)      Breaking Bad – są widzowie, którzy będą określać się pokoleniem "Rodziny Soprano", albo "Prawa ulicy". Ja jestem pokoleniem "Breaking Bad" i wyznawcą legendy Waltera White’a. Nie obejrzę już w życiu lepszego serialu i to właśnie ten dostaje dożywotnie miejsce na szczycie moich osobistych rankingów. Must have.

2)      LOST: Zagubieni – podobnie jak "Tajemnicza Wyspa" dla książek, tak "Zagubieni" dla seriali byli "tym pierwszym razem". Aż zastanawia mnie dziś ten przewijający się motyw wyspy. Od Jacka, Sawyera, Locke’a i Kate zaczełą się prawdziwa serialomania.  

3)      Dr. House – kolejny trudny wybór. Gdyby "Synowie Anarchii" byli już po finałowym sezonie, to pewni oni zajęliby to trzecie miejsce. A tak stawiam na Hugh Lauriego i jego Gregorego House’a. Bez dwóch zdań najbardziej charyzmatyczną postać telewizji i autora najzabawniejszych dialogów.

Obok "Synów Anarchii" na listę rezerwową zabieram ze sobą te najlepsze pozycje jakie ciągle mogę oglądać – "Zakazane Imperium", "Gra o Tron", "Homeland", "House of Cards" i pierwszy sezon "The Walking Dead".   

MINISERIAL: Najbardziej umowna kategoria, stworzona generalnie po to, żeby wyróżnić jeszcze kilka pozycji i spakować więcej łakoci.  

1)      Kompania Braci – jeśli "Breaking Bad" jest moim dożywotnim najlepszym serialem to "Kompania Braci" będzie piastowała tez zaszczyt w kategorii miniserialu. Wizja wojny autorstwa Stevena Spielberga i Toma Hanksa, stanowiąca telewizyjne  przedłużenie kinowego "Szeregowca Ryana" to perełka wśród wszystkich sposobów opowiadania o II Wojnie Światowej. Najdroższy i być może najlepiej zrealizowany serial. Razem z nim, na doczepkę "Pacyfik".

2)      Sherlock – brytyjskie seriale emitowane są często w innym formacie, dlatego też dla swojej wygody podepnę je tutaj. Obowiązkowo biorę instant classic jakim jest współczesna reinterpretacja przygód najsłynniejszego detektywa. Krok za nim inny wspaniały śledczy – "Luther".

3)      True Detective – ostatni "Detektyw", którego pokochałem z miejsca jest też tutaj dla mnie symbolem wszystkich tych seriali, o których zapomniałem, albo które stały się miniserialami z powodu cancelu. Takimi jak "Mob City" Franka Darabonta. "Detektyw" niech będzie też wyrazem mojego hołdu dla HBO, bez którego telewizja nie miałaby dziś takiego samego statusu. 

SERIAL ANIMOWANY:

1)      Dragon Ball Z – Goku, Vegeta, Kamehameha i Smocze Kule. Epickie walki i jedna z najbardziej znanych mang. Bezgraniczna fascynacja. A był jeszcze wcześniej "Dragon Ball" i później "Dragon Ball GT". Z innych tego rodzaju biorę tutaj "Pokemon" i "BeyBlade".

2)      Spider-Man – The Animated Series, bo o tą konkretnie serię przygód Człowieka Pająka chodzi, to jedna z najlepszych animacji o superbohaterach. Albo w ogóle najlepsza. Oglądałem 2 lata temu jeszcze raz i nic się nie postarzała. Tutaj reprezentantem wszystkich herosów – "X-Men", "X-Men Ewolucja", "Ligi Sprawiedliwości", "Batmana" i "Batmana Przyszłości".  

3)      Pingwiny z Madagaskaru – legenda za życia, kult Króla Juliana. Najzabawniejsza animacja i popkulturalny fenomen. Dla każdego. I jeszcze pokłon dla Jarosława Boberka. "A kapucynki potrafią cały dzień trzepać… dywan." Na doczepkę "Kaczor Donald" i "Zwariowane Melodie".

GRA KOMPUTEROWA:

1)      Fallout 3 – pamiętam jak odliczałem dni do premiery GTA IV. Pamiętam też, że w tamtym roku Fallout 3 był najlepszą grą w jaką zagrałem. Dziś Fallout 3 uważam za być może najlepszą grę w jaką przyszło mi w ogóle zagrać. Wielowarstwowa, przebogata, miodna gameplayowo i w fantastycznym klimacie post-apo. Zapewniła mi wiele bezcennych godzin rozrywki. No brainer.  Na dokłądkę "Fallout New Vegas".

2)      GTA: San Andreas – i "Grand Theft Auto", czyli moja ulubiona seria ma tutaj swojego przedstawiciela. "San Adreas", czyli niedościgniony gangsterski sandbox. Reprezentant każdej gry Rockstara, od "Red Dead Redemption" po "L.A. Noire".  

3)      Fahrenheit – są fani RPGów i wszelakiego rodzaju gier strategicznych. Do mnie z siłą ciosu wibrującej pięści trafiały zawsze świetnie rozpisane interaktywne historie. Obudzony w środku nocy i zapytany o ulubioną grę krzyknę bez namysłu "Fahrenheit". Genialny klimat, intrygująca historia, efektowna mechanika QTE, świetny podkład muzyczny (Theory of a Deadman) i pierwsza scena erotyczna jakiej doświadczyłem w grach komputerowych. Na samo wspomnienie mam ochotę zagrać jeszcze raz. Przedstawiciel takich tytułów jak "Telltale The Walking Dead" i "Alan Wake". Me gusta.

Muszę tutaj wyróżnić jeszcze 3 pozycje, które utworzą listę rezerwową. Przede wszystkim ulubiony shooter, czyli nieśmiertelne "Call of Duty 2", a także 2 gry sportowe, z którymi spędziłem więcej czasu niż z jakąkolwiek inną grą –"Pro Evolution Soccer 6" i "NBA 2k8". Na wspomnienie zasługują jeszcze – seria "Assasins Creed", "Tomb Raider", seria "Batman: Arkham…", "Tony Hawk", "Mafia II", "SWAT 4", "Kameleon" i "LEGO Indiana Jones". Cud, miód, malina i orzeszki.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I to byłaby lista tych "moich" perełek. Przepraszam sam siebie za wszystkie te pozycje, o których zapomniałem, albo których nie zmieściłem. Jeśli już tutaj doczytałeś, Przypadkowy Czytelniku to wspomnij w komentarzu o swoich best of 3.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj