Richard B. Riddick. Ostatni Furyanin który posiada dar widzenia w ciemności. Więzień. Morderca. Twardziel jakich mało. Jedna z najciekawszych postaci kina sci-fi. Hollywood dało nam dotychczas dwa filmy aktorskie oraz jedną animację z tym antybohaterem w roli głównej. W 2000 roku na ekranach kin gościł "Pitch Black". Nieco kameralne sci-fi, posiadające niebywały klimat oraz malutki budżet (23 mln). Film ten niewątpliwie stał się kluczem do bram Hollywood dla Vina Diesela. Następnie w 2004 przyszła pora na "Kroniki Riddicka". Film ten w przeciwieństwie do poprzednika dostał niższą kategorię wiekową, co nie wyszło mu zbytnio na dobre. Większy budżet (105 mln) pozwolił twórcom na więcej zabawy. Jednakże to nie ten sam klimat, który otrzymaliśmy w "Pitch Black". Niemniej jednak postać Riddicka została bardzo dobrze przyjęta w kręgach fanów kina sci-fi. I ja się wcale temu nie dziwię.
"Kroniki Riddicka" miały zakończyć przygody Furyanina. Jednak fani tak mocno napierali na Vina Diesela, że ten postanowił stanąć na wysokości zadania i dać im to czego pragną. Problem w tym, że żadne większe studio filmowe nie chciało wkładać grubej kasy w projekt z kategorią wiekową "R". Sami rozumiecie, przygody Riddicka po prostu muszą taką kategorię otrzymać. A to wiąże się z mniejszymi zarobkami niż w przypadku chociażby PG-13. Diesel prywatnie zbierał fundusze na film. Żeby zdobyć pieniądze, zastawił nawet własny dom. Widać jak bardzo zależało mu na stworzeniu tego obrazu. I wiecie co? Mam nadzieję, że zwróci mu się każdy dolar wsadzony w "Riddicka", bo to naprawdę dobre kino.
Fabularnie "Riddick" jest starszym bratem "Pitch Black". Podobieństwo widać już na pierwszy rzut oka. Mało znana, dzika planeta, która stanowi dla bohatera większe zagrożenie niż grupa najemników. Przez jakąś jedną czwartą filmu obserwujemy bohatera, który próbuje zaadaptować się w nowym środowisku. Próbuje odzyskać swoją dzikość. Towarzyszy mu przy tym szczeniak kosmicznego "hienopodobnego" psa. Ten fragment filmu, pomimo praktycznego braku akcji jest jednak bardzo ciekawy. Pokazuje nam przemianę bohatera, który jak się okazuje, nie jest taki zły jak go malują.
Riddick żeby wydostać się z planety podejmuje się rzeczy niebywałej. Sygnałem S.O.S. ściąga na siebie wspomnianych przeze mnie najemników. Są to dwie zgoła odmienne od siebie ekipy. Jedna dowodzona przez Santane to zgraja napaleńców w zużywanych ciuchach, wyposażona w przestarzałe pukawki. Druga dowodzona przez Johnsa prezentuje się o wiele lepiej. Mają nowoczesny sprzęt, jednakowe uniformy. Pełna profeska. Mamy tutaj typowy podział ról. Jest wkurzający lider rzucający na lewo i prawo hiszpańskie przekleństwa. Mamy doświadczonego w boju weterana. Mało rozgarniętego osiłka. Twardą kobitkę która nie da sobie w kaszę dmuchać. Jest też typowy ciapa, który swój los pokłada w rękach Boga, zamiast w trzymanym w ręku karabinie.
Co z tego, ze najemników jest blisko 10. Riddick to chodząca maszyna do zabijania. Najemnicy dwoją się i troją, a nasz bohater bawi się z nimi w kotka i myszkę, likwidując po kolei kolejne cele. Głównym celem Furyanina padają schowane w pancernej szafie akumulatory napędzające silniki statków kosmicznych. Jak się łatwo domyśleć, jegomość widzący w ciemności z ogromną łatwością kładzie na nich swoje splamione krwią łapska. Powodem dla którego chce on czym prędzej zwiać z planety nie są najemnicy. Jest nim nadchodząca burza, która sprowadza za sobą rój skorpionopodobnych potworków tryskających jadem. Riddick wpierw pojmany, później dogaduje się z najemnikami i postanawia oddać im jeden z akumulatorów w zamian za jeden ze statków. Fabularnie film nie miażdży. Nie ma w nim zaskakujących zwrotów akcji. Dlatego też, nie czuję wyrzutów sumienia, że pisząc ten opis fabuły mógłbym zepsuć Wam seans. Spokojnie.
Patrząc na tak niski budżet, jestem pod sporym wrażeniem, że twórcom od efektów specjalnych udało się tak wiele osiągnąć. Gołym okiem widać, że większość filmu kręcona była na green screenie. Owszem, w kilku sytuacjach widać niski budżet i razi to trochę po oczach. Jednak jako całość prezentuje się naprawdę okazale. Planeta na której toczy się akcja naprawdę wygląda ładnie, więc plus za scenografię. Za muzykę odpowiadaGraeme Revell i ze swojej roli wywiązuje się na plus. Ścieżka dźwiękowa jest różnorodna, dobrze dopasowana do akcji filmu.
Siłą "Riddicka" nie są przepełnione efektami specjalnymi sceny akcji, bo takich tutaj próżno szukać. Siłą tego filmu jest "Riddick". To postać już kultowa, która nie sypie na lewo i prawo głupkowatymi tekstami. Riddick nie jest zbytnio rozgadany. Jednak jak już coś powie, to bądźcie pewni, że stanie się właśnie tak jak on sobie zażyczy. Cały film ogląda się jako lekko kameralne sci-fi. W niektórych tylko momentach pokazujące, że akcja dzieje się gdzieś daleko w zupełnie innej galaktyce. Mi to zupełnie nie przeszkodziło, żeby naprawdę dobrze bawić się na "Riddicku". Polecam Wam udać się do kina i samemu przekonać się, że to Riddick "rządzi ciemnością"?
https://paniebartoszewski.blogspot.com/2013/09/richard-b-riddick-wadca-ciemnosci.html