* * *
Jego córka miała być idealna. Rodowód, jak wszyscy mieszkańcy Zalemu, miała bez skazy, a Dyson i Chiren żyli zgodnie z zasadami, nie pozwalając sobie na słabości ani dekadencję. I taką ją widział – najpiękniejsze stworzenie w ich pięknym latającym świecie. Jej choroby nie można było nazwać skazą. Zalemscy genetycy coś przegapili, nie udało im się tego poprawić. Ido w ogóle to nie obchodziło. Nic nie mogło zmienić tego, jak odbierał swoje dziecko. Jeśli coś miało skazę, to raczej zalemska koncepcja ideału. A konkretnie mówiąc, wizja, której hołdował Nova, człowiek u steru latającego miasta. Chromowane gogle zakrywające jego oczy dawały mu ponoć nadludzką zdolność postrzegania, pozwalały widzieć światło o długościach fali wykraczających poza możliwości normalnego wzroku. Ido jednak był zdania, że wzrok Novy musiał być bardzo przeciętny, skoro nie pozwalał mu dostrzec perfekcji córki lekarza. To Nova eksmitował ich z Zalemu. Przysłał do ich domu chłopców na posyłki, od nich usłyszeli, że muszą opuścić miasto. To była bardzo trudna decyzja – oznajmili przepraszającym tonem, prężąc się w wymuskanych mundurach – ale nie ma innej możliwości, nic nie dało się zrobić. Ido i Chiren stworzyli coś tak wadliwego, że nie nadawało się do normalnego życia. Dziewczyna wymagała cybernetycznych usprawnień, żeby wykonywać czynności, z którymi zwykłe osoby radzili sobie sami. W Zalemie coś takiego było niedopuszczalne. Latające miasto mieli zamieszkiwać ludzie lepszej kategorii. Inaczej nie było różnicy pomiędzy niebem a ziemią i równie dobrze można było wpuścić niedomytą hołotę na górę i pozwolić jej zadeptać wszystko brudnymi buciorami. A tego nikt nie chciał. Ido i Chiren na pewno rozumieli, jakie to ważne, żeby Zalem pozostał takim, jakim miał być. Szczególnie że był jedynym latającym miastem, które się ostało. Upokorzenie i wściekłość nareszcie uświadomiły Ido, dlaczego na co dzień nie widywał fizycznych defektów, niepełnosprawności ani nietypowych cech charakteru, czemu cała uprzywilejowana populacja Zalemu miała tak zaskakująco zbliżony sposób postrzegania świata. Z chwilą, kiedy to pojął, zaczął się prawie cieszyć na myśl o opuszczeniu miasta. Najpierw jednak zażądał, by Nova pofatygował się osobiście do ich domu i powiedział prosto w twarz wszystko, co kazał im przekazać – jemu, Chiren, ich córce. Żeby zobaczył, że nie są nazwiskami skreślanymi z listy, ale żywymi ludźmi, których skazuje na wygnanie. Chiren była kompletnie zdruzgotana, ale jej serce nie zamarzło od razu – z początku zachowała dość ludzkich odruchów, by przekonać Ido, że ich córka ucierpi jeszcze bardziej, jeśli zalemski autokrata powie jej w cztery oczy, że nie zasługuje na miejsce w jego mieście. Nova nie zgodził się z nimi spotkać, co w ostatecznym rozrachunku okazało się jedynym, maleńkim przejawem łaski z jego strony. Sposób, w jaki opuścili miasto, był kolejnym źródłem poniżenia. Loty statkami powietrznymi cięższymi od powietrza były zabronione i karane śmiercią. Wyrok wykonywały naziemne roboty żandarmerii zwane centurionami. Centurionowie istnieli głównie po to, by dbać, żeby ludzie urodzeni na ziemi nie próbowali – dosłownie – wznieść się ponad swoje pochodzenie. Równie niedopuszczalne było jednak, żeby rezydenci Zalemu – także dosłownie – zniżali się do poziomu pospólstwa. Gdyby tak się działo, mieszkańcy ziemi zaczęliby się domagać wizyt na górze, co doprowadziłoby do kompletnego załamania porządku społecznego. Przez ostatnie trzysta lat na świecie panowały stabilizacja i pokój – żadnych wojen, żadnych zamieszek, żadnych problemów. Tylko szaleniec ryzykowałby naruszenie status quo. Tunele zaopatrzeniowe łączące naziemne centra wysyłkowe ze stacjami odbiorczymi na Zalemie służyły wyłącznie transportowi towarów. Podróżowały nimi tylko w jedną stronę dostawy pożywienia i produktów naziemnego przemysłu. Jeszcze się nie zdarzyło, by cokolwiek zjechało którymś z nich na ziemię. Zalem nie istniał po to, by dostarczać cokolwiek mieszkającym w jego cieniu. Wszystko, co wędrowało ku dołowi, odbywało tę podróż przez postrzępiony lej zsypu zwisającego pod dyskiem Zalemu. Dawniej zsyp był dłuższy, stanowił jednak zbyt wielką pokusę dla śmiałków z Miasta Złomu i musiał zostać skrócony. Tę wersję w każdym razie znała większość ludzi. Z pamięci społeczeństwa ulotniły się pozostałe historie na ten temat. Więcej wiedzieli tylko posiadacze obszernego wykształcenia dostępnego mieszkańcom Zalemu. Inna sprawa, że nie miało to znaczenia. W ostatecznym rozrachunku liczyło się tylko to, że zsyp zawsze służył do depozycji odpadów i stanowił jedyną drogę, którędy Ido, Chiren i ich córka mogli trafić na ziemię. Nova pozwolił im skonstruować kapsułę, dzięki której mieli przeżyć lądowanie bez większego szwanku. Miała nie nadawać się do ponownego użytku i być tylko na tyle duża, aby pomieścić ich trójkę. Otrzymali zakaz zabierania przedmiotów, które mogłyby zdradzić zbyt wiele na temat Zalemu – jak wyglądał, ilu miał mieszkańców, co posiadała ich rodzina. Lepiej, żeby ci na ziemi musieli sobie wyobrażać, o ile przyjemniej żyje się w latającym mieście. Gdyby znali prawdę, z niezadowolenia mogliby zrobić coś mało rozsądnego. Tak, naprawdę szkoda, że musieli zostawić wózek inwalidzki córki, ale mogli przecież zbudować nowy z materiałów zastanych na miejscu. Miasto Złomu otrzymało nazwę całkiem zasłużenie – było pełne surowców do ponownego wykorzystania. Jego rezydenci nauczyli się bardzo skutecznie znajdować nowe zastosowania dla odpadów z Zalemu. Lądowanie, w przeciwieństwie do tego, czego kazali im się spodziewać zalemscy biurokraci, było dość brutalne. Ido jednak zadbał o odpowiednią amortyzację, szczególnie dla córki, która dzięki temu uniknęła poważnych urazów. Na koniec poniżyło ich samo miejsce, gdzie wylądowali. Ido i Chiren byli świadomi, co ich czeka, ale nic nie mogło ich przygotować na widok, który ukazał się ich oczom po otwarciu włazu bezpieczeństwa. Zalem wyrzucił ich ze śmieciami – jak śmieci. A potem, jakby los chciał ich odrzeć ze wszelkich złudzeń, z góry poleciało na nich jeszcze więcej odpadków. Część wpadła do środka przez otwarty właz. Chiren wpatrzyła się z obrzydzoną miną w kawałki plastiku, drutu i pogiętego metalu, strzępy tkanin i wnętrzności złomowanych urządzeń. W następnej sekundzie wyrwała się z profilowanego fotela, wzięła córkę w ramiona i wygramoliła się na zewnątrz, przeżywając atak paniki. Ido podążył za nią. Zamierzał ją ostrzec, żeby poczekała – gdyby coś jeszcze na nich spadło, mogłoby ich zabić. Jednak przedzierając się przez odrealniony, zdradziecki krajobraz uformowany ze złomu i odpadków całych pokoleń, wypatrzył niewielką miskę, porysowaną, ale całą. Odruchowo ja poniósł – pierwszy element wyposażenia ich nowego domu. Nagle jednak zdał sobie sprawę, dlaczego Chiren tak zareagowała. Przeraziła ją myśl, że zobaczy coś, co rozpozna. Ido rzucił naczynie z powrotem na ziemię.* * *
Córka była stosunkowo młoda, więc Ido miał nadzieję, że bez większego trudu dostosuje się do nowego życia. Nie ulegało wątpliwości, że ich warunki się pogorszyły. Jednak dzieci, nawet niepełnosprawne, zawsze były po prostu dziećmi – nie wiedziały, czy są bogate, czy biedne. Od czasu do czasu młoda pytała, dlaczego nie mieli czegoś, co pamiętała z Zalemu, po czym radośnie i bez narzekania przyjmowała do wiadomości odpowiedź Ido, że w Mieście Złomu po prostu nie było pewnych przedmiotów. Cieszył się tym, jak reagowała, bo Chiren narzekała za całą trójkę. Ido robił, co mógł, by ze względu na córkę nie tracić dobrego nastroju. Wmawiał sobie, że choroba nie postępuje na jego oczach. Dopiero kiedy Chiren rzuciła w niego miękkim, prawie pleśniejącym pomidorem, zdał sobie sprawę, jak nisko upadli. Najlepsze jedzenie wędrowało do Zalemu, a tu jadło się tylko to, co nie sprostało standardom latającego miasta. Od pacjentów kliniki dowiedzieli się o istnieniu czarnego rynku. Ido zszokowało, jak szybko zaczęli z niego korzystać równie naturalnie, co z normalnego rynku oferującego jedzenie. Mimo to prawdopodobnie musieliby zamknąć klinikę i znaleźć wolne miejsce pod autostradą, gdyby nie odkryli motorballa. Czy może to motorball odkrył ich, kiedy po mieście rozeszła się wieść, że pojawiła się para cyberchirurgów, którzy dokonywali cudów za pomocą odrobiny taśmy izolacyjnej, miedzianego drutu i śliny? Była to dobrze płatna praca. Może nie aż tak, by przywrócić standard życia choćby trochę zbliżony do dawnego, ale niczego im nie brakowało. Ido zaczął pracować nad przedsięwzięciem mogącym odmienić życie córki. Jego małej A… Ido miał jej imię na ustach, kiedy otworzył oczy. We wnętrzu kliniki panowały ciemność i cisza. Zasnął na fotelu. Powinien wstać, zjeść coś i wyjść. Potrzebował pieniędzy, których mogło dostarczyć wyłącznie jego nocne zajęcie. Ale ktoś tłukł w drzwi wejściowe i raz za razem wciskał dzwonek. To ten dźwięk go obudził, zdał sobie sprawę Ido. Ktoś miał pilną sprawę i nie zamierzał dać za wygraną. Ido zwlókł się z fotela, przeciągnął i potykając się o własne nogi, podszedł do drzwi. To był pilny przypadek, owszem, ale innego rodzaju niż te zajmujące go na co dzień. – Jezu, Hugo, co ci się stało? – spytał, pomagając chłopakowi usiąść na wózku inwalidzkim, stojącym przy wejściu. Hugo wydał dźwięk, który z tą samą dozą prawdopodobieństwa mógł znaczyć: „proszę nie pytać”, co: „dostałem wpierdol”. Ido nie drążył tematu.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj