Obróciła się przez ramię w nadziei, że któraś z osób sie­dzących pod ścianą ją poprze. Na reakcję swojej matki nie mogła liczyć. Josefa miała zamknięte oczy i była odcięta od tego, co działo się tuż obok. Wyglądała, jakby spała, i tyl­ko co jakiś czas z jej ust wydobywało się ciche: mi corazon… mi corazon… Córka Dolores, dwudziestosześcioletnia Pilar, błądziła gdzieś myślami. Gdyby mogła, wsunęłaby do uszu słuchawki z jakąś operową arią i przeniosła się z tego nie­wielkiego pokoju w zupełnie inne miejsce. Najlepiej na swoją ukochaną scenę w teatrze, byle dalej stąd. Dwie starsze panie, które Dolores poznała lata temu w kościelnym kółku mod­litewnym, również zdawały się nie zauważać jej proszące­go wzroku. Siedziały z pochylonymi głowami i przesuwały w palcach koraliki różańców. Przyjaźń z rodziną Rivów Or­tegów, choćby nie wiadomo jak zażyła, nie dawała im pra­wa do wtrącania się w sprawy chlebodawców Dolores, czyli państwa Morawskich. Niania przesunęła więc spojrzenie na ostatnie krzesło. Sie­dział na nim trzydziestodwuletni mężczyzna, ubrany w czarne spodnie i białą koszulę, której rękawy opinały się na umięś­nionych ramionach. Rafał Morawski zaszurał nogami, a następnie dźwignął się z krzesła. – Pozwól jej – powiedział krótko do żony. Stanął w żołnierskim rozkroku tuż za plecami Dolores i skrzyżował ręce na piersiach. Nie patrzył ani na Beatę, ani na nianię. Był skupiony tylko na twarzy leżącej dziewczynki. – Nic złego się przecież nie dzieje – dodał, nie odrywając spojrzenia od dziecka. – Poza tym sama wiesz, jak nasza cór­ka kocha bajki. – Zwariowałeś… – parsknęła Beata. – Jak Boga kocham, wszyscy powariowaliście. Odeszła na kilka kroków i zatrzymała się pod oknem. Ner­wowo poprawiła koronkowy kołnierzyk swojej ciemnoszarej sukienki. Szykowała się, by dorzucić jeszcze kilka gorzkich słów, ale Rafał ją uprzedził. – Dolores chce tylko pomóc. Powinniśmy być jej wdzięczni. Musiał zauważyć, jak zadrżały jej usta. Wyminął siedzącą na stołku nianię i podszedł do żony. – Chodź do mnie. – Przyciągnął ją i przytulił do odpraso­wanej koszuli. – To nie jest pora na udowadnianie sobie cze­gokolwiek – powiedział, gładząc Beatę po głowie. – Przez to wszystko ledwie się trzymasz. Jesteś blada jak papier. Przylgnęła do jego tułowia. Rzeczywiście, od rana czuła się fatalnie. Mdliło ją. Do tego ten niewielki pokój, w którym stłoczyli się w kilka osób, stał się tak duszny, jak gdyby wy­pompowano z niego cały tlen. – Otworzę okno. – Pilar ochoczo się poderwała. – Josefa też zaraz zemdleje, cały czas łapie się za serce. – Żadnego hałasu! – Beata zatrzymała ją, zanim zdążyła chwycić za klamkę. To, że wszyscy dusili się w ciężkim po­wietrzu, niczego nie zmieniało. Okno musiało pozostać za­mknięte, by ani jeden dźwięk z ulicy nie dostał się do wnę­trza. – W domu ma być cisza. Rozumiesz, Pilar? Cisza. Odczekała, aż Pilar z Rafałem wrócą na swoje miejsca pod ścianą. Znów zrobiło się spokojnie, tak jak tego chciała. Ob­róciła się plecami do pokoju i spojrzała przez szybę na ogród. Na rozłożysty klon stojący tuż przy ogrodzeniu i na drewniany domek zawieszony przy jego pniu. Dopiero co go zainstalo­wali, nie zdążyli nawet polakierować desek, by zabezpieczyć je przed wilgocią. Może jeszcze uda im się to zrobić przed je­sienią, może to wszystko jakoś się potoczy… – Mów, Dolores. Opowiadaj dalej – dobiegł ją głos męża. Postanowiła nie reagować. Zacisnęła tylko zęby, po czym oparła czoło o rozgrzaną słońcem szybę. Nogi stołka, na którym siedziała Dolores, zaszurały cicho po posadzce. – W dzisiejszych czasach nikt nie chce słuchać starych legend – odparła ciężkim głosem niania. – Dorosłych nic nie obchodzą, a dzieci są takie niecierpliwe. Nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu. Ale ona jest inna. Lubi, jak jej opowiadam. – Wszyscy posłuchamy. Mów – ponaglił ją Rafał. Beata drgnęła. Kątem oka widziała, jak dłoń niani ponow­nie dotyka czoła jej córki. – Skończyłam na tym, że młodych rozdzielono. Jonay o ni­czym tak nie marzył jak o tym, by znów znaleźć się przy uko­chanej. Pewnej nocy obwiązał się w pasie baranimi pęcherzami wypełnionymi powietrzem i rzucił się w morze. Kiedy dotarł na ląd, już świtało. Gara, która wciąż go wypatrywała, natych­miast padła mu w ramiona. Nie było siły, która mogłaby ich rozdzielić. Chwycili się za ręce i zaczęli uciekać przed siebie, w głąb wyspy. Pod ich stopami trzeszczały zgniatane w pędzie gałęzie, we włosy wplątywały się zwisające z drzew pajęczy­ny. Biegli tak długo, aż znaleźli się pośrodku laurowego lasu. W końcu przystanęli, by odpocząć. Oparli plecy o omszałe pnie drzew i nasłuchiwali. Zamiast śpiewu ptaków słyszeli odgło­sy pogoni, którą król krainy Agulo wysłał, by schwytać zbun­towaną córkę i jej ukochanego. Kiedy straże były już blisko, Gara i Jonay musieli zadecydować: mogli dać się schwytać, by rozdzielono ich na zawsze, lub razem zginąć. Nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Wdrapali się więc na najwyższy szczyt wyspy, zwany El Cedro, i ociosali dwie gałęzie, tak by ich końce utworzyły ostre szpikulce. Patrząc sobie w oczy, oparli ostrza o swoje serca i przytulili się do siebie bardzo, bardzo mocno. Cedrowe gałęzie przebiły ich na wylot[1]. – Dosyć! – Krzyk Beaty odbił się od ścian. – Ani słowa więcej, Dolores. Popatrz na moją córkę. Myślisz, że to, co ro­bisz, sprawia jej radość? Ona cię nie słyszy. Martwe dzieci nie słuchają bajek. Niania zakołysała się na stołku. Rozumiała ból, jaki prze­szywał Morawską. W bólu wykrzykuje się różne słowa. Miała do niego prawo. Gdyby tylko wiedziała, że to, co mówi, nie jest do końca prawdą. – Nie ma pani racji – odpowiedziała, starając się mówić ze spokojem. – One tak szybko nie odchodzą. Mała dziew­czynka wciąż jest tu z nami i na nas patrzy. I słyszy lepiej, niż się pani wydaje. Beata zwęziła oczy. – Naprawdę chcesz wiedzieć, co mi się wydaje? Że zmar­łym należy się spokój. W głowę zachodzę, jak mogłam dać się wam tak otumanić! Musiało mi odjąć rozum, że zgodziłam się przywieźć tu ciało i pozwolić na ten cały cyrk. Gdybym tylko wiedziała, że będziecie dręczyć ją po śmierci… – Wzrok Mo­rawskiej zawirował wokół postawionej na stołkach trumny. – Moja biedna maleńka… To było nierozsądne, że nie wzięła leków uspokajających. Akurat dzisiaj, w najtrudniejszym dniu swojego życia. Na trzeźwo widok martwego dziecka jest nie do zniesienia. Mąci zmysły i łamie człowieka. Powinna się znieczulić choć trochę, ale przez to, co stało się nad ranem, zapomniała o pigułkach. O tym, że przed pogrzebem ciało zostanie przywiezione na kilka godzin do ich domu, dowiedziała się niespodziewanie. Było przed siódmą, leżała w łóżku wycieńczona po kolejnej nieprzespanej nocy. Usłyszała od Rafała, że przywiozą ją tuż po dziewiątej, więc niech lepiej doprowadzi się do jako takiego porządku. Nie rozumiała, co strzeliło mu do głowy. Zasłaniał się jakimiś bzdurnymi argumentami, ale jak się później oka­zało, kazał sprowadzić ich córkę na wyraźną sugestię Dolores, z czego również nie zamierzał się tłumaczyć. Powiedział tylko, że tak trzeba. Jeżeli liczył na to, że dla świętego spokoju Bea­ta zgodzi się na wszystko, miał rację. Poddała się po krótkiej wymianie zdań. Nie miała sił na walkę. Nie widziała jej cztery dni, z których każdy był gorszy od poprzedniego. Trzęsła się, kiedy otwierano trumnę. Na proś­bę Rafała zakład pogrzebowy zadbał, by odkryte części ciała ich córki nie były sine. Pociągnęli jej dłonie i policzki lekkim różem, by sprawiała wrażenie jedynie śpiącej. Jej mąż wyku­pił tę usługę głównie ze względu na Piotrusia. Nie wyobrażał sobie, by ich synek nie mógł pożegnać się z siostrą, a przecież ostatnie wspólne chwile nie powinny być dla niego koszma­rem. Miałby zapamiętać ją taką bladą, niemal przezroczystą? Stąd ten makijaż i udawany sen. – Zupełnie nie rozumiem, o co tyle hałasu. Przecież moja matka chce dobrze, więc co za problem? – odezwała się Pilar, wyrywając Beatę z zadumy. Morawska poczuła, jak jej gardło zamienia się w wąską szczelinę. – Ty nigdy w niczym nie widzisz problemu.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj