Nie ma jeszcze gości, autografów, paneli, a wstęp na wystawy jest ograniczony. Z drugiej strony jednak mam już plakietkę i możliwość przechadzania się po San Diego Convention Center, więc chyba mogę spokojnie powiedzieć: "zaczęło się"!

Najważniejsze, o czym powinniście wiedzieć, to że serce tego, niemałego przecież miasta, bije teraz w rytm konwentu. Do zniżek w barach zachęca cię Batman, autobusy możesz wybierać według klucza: "ulubiony serial na burcie", a wiele lokali zmieniło menu na bardziej superbohaterskie. Im bliżej samego konwentu, tym więcej rozkłada się też ogródków filmowo-serialowych. Przed samym SDCC stoi na przykład namiot Grimm, a obok buduje się ogródek z "Frankenweenie" Burtona. To robi niesamowite wrażenie, które towarzyszy ci już od wjazdu do miasta i narasta z każdą chwilą.

[image-browser playlist="600976" suggest=""]

I wszyscy, dosłownie wszyscy autochtoni pilnują, by nic nie zepsuło dobrego wrażenia. Razem z towarzyszącym mi Maćkiem "Elvisem" Wanickim robiliśmy nawet dzisiaj taki eksperyment, że jeden z nas stawał i wyglądał bezradnie, a drugi włączał stoper. Pod budynkiem konwentu nigdy nie minęło dłużej niż trzy minuty, zanim zaczepił nas ktoś z obsługi i zapytał jak może pomóc. O takich rzeczach jak woda rozdawana ludziom w kolejce już nie wspominam, jako o oczywistości.

Nas zresztą szczęśliwie, dzięki prasowej legitymacji, kolejki ominęły i dzięki temu mogliśmy szybciej udać się na górę. Gdzie po prawdzie, jak już wspomniałem wcześniej, niewiele dziś było do roboty, a najważniejszym punktem było oglądanie pilotów seriali, które powszechnie zaprezentowane zostaną we wrześniu. I powiem wam, że będzie na co czekać, bo z pięciu pokazanych nam dzisiaj propozycji aż trzy są naprawdę warte uwagi. Ale po kolei, pozwólcie, że przybliżę w kilku słowach każdą z pozycji.

[image-browser playlist="600977" suggest=""]

"666 Park Avenue". Jest sobie kamienica w Nowym Jorku, a w niej, jak łatwo się domyślić, mieszkańcy i bogaty właściciel. Pojawia się też młoda para, która odpowiada na ogłoszenie, że w domu potrzebny jest zarządca. Praca wymarzona, bo do wypłaty doliczone jest mieszkanie, ogromny, przepiękny apartament, a z czasem właściciele domu dokładają też inne korzyści. Nic jednak za darmo i niedługo potem mieszkańcy krok po kroku przekonują się, jaka jest cena ich własnych marzeń.

Jeżeli właśnie zabrzmiało wam to banalnie... to bardzo dobrze. Pilot tego serialu jest słaby, napięcia w nim za grosz, zagrany jest mocno tak sobie i tak naprawdę ratowały go tylko ładne aktorki w obsadzie. Mam wrażenie, że próbowano nam tu pokazać coś w stylu "Adwokata diabła" z jego kluczowym motywem manipulacji, ale to zupełnie nie wyszło, bo scenarzysta zapomniał, że powinien po pierwsze straszyć, po drugie budować jakiś nastrój tajemnicy, może zagadkę? Inaczej nici nie tylko z horroru, ale i z dobrego serialu w ogóle. Słabe i naprawdę niegodne waszej uwagi.

Dużo lepiej jest z "Arrow", który zapowiada się naprawdę świetnie. To historia Green Arrowa, bohatera ze świata DC, milionera, którego przemienił wypadek na morzu i lata spędzone na tajemniczej wyspie. Po cudownym odnalezieniu i powrocie do domu młody Oliver Queen – bo tak w cywilu nazywa się Arrow – przyjmuje na siebie rolę współczesnego Robin Hooda i zmienia świat za pomocą łuku i strzał.

[image-browser playlist="600978" suggest=""]

Nie jestem fanem tej postaci, więc myślałem, że będzie strasznie głupio i pompatycznie, a jest to ciekawe, momentami mroczne i do tego sprawnie zrealizowane show, które zainteresowało mnie na tyle, że czekam na następne epizody. I wy też będziecie, jeśli tylko dopuszczacie do siebie opcję, że nie każde współczesne kino superbohaterskie musi być zaraz "Batmanem" Nolana. Jeżeli już miałbym porównywać, pod względem klimatu i nastroju "Arrow" jest trochę jak nowy "Spider-Man". Aha, i co wydaje mi się ważne, nie będziemy mieli do czynienia z samymi pojedynczymi epizodami, gdzie królować będą złoczyńcy tygodnia, ale raczej ze sprawnie przemyślaną fabuła zbudowaną wokół ciekawie się zapowiadającej zagadki. Wróżę temu serialowi długi żywot.

Po przyjemnym serialu o gościu z łukiem dostaliśmy "The Following". I to, moi drodzy, jest prawdziwie mistrzowski popis aktorski. Fabuła zbudowana na klasycznym już pojedynku psychol kontra ścigający go agent – który poświęcił wszystko, by złapać tego konkretnego złoczyńcę – to początkowo krzyżówka "Czerwonego smoka" z "Criminal Minds", ale z każdą chwilą nabieramy przeświadczenia, że coś się nie zgadza, że to nie idzie według znanego nam klucza. I rzeczywiście – finał epizodu to prawdziwe zaskoczenie, bo oto tam gdzie historia powinna się skończyć... ona naprawdę się rozpoczyna. I tak, zdaję sobie sprawę, że tę historię można naprawdę solidnie skopać, ale póki co zarówno Purefoy i Bacon, jak i scenarzyści dali radę mnie pozytywnie zaskoczyć, i jak na razie "The Following" to dla mnie wielki kandydat do premiery roku!

[image-browser playlist="600979" suggest=""]

Niestety dalej już nie jest tak dobrze, bo następuje "Revolution", które jest... serialem postapo dla pokolenia "Zmierzchu". Fabuła obraca się wokół wielkiego, światowego blackoutu, który trwa już piętnaście lat. W tym czasie Nowy Jork zdążył zarosnąć prawie dżunglą, ludzie mieszkają w koloniach rodem z osiemnastego wieku i bronią się, strzelając... z muszkietów. Głupot w tym koncepcie wyjściowym co niemiara, ale nawet jeśli człowiek postanowi być łaskawy i przyjąć ogólne założenie z całym jego dobrodziejstwem, to zaraz zostanie dobity fatalnym aktorstwem i sztampowym scenariuszem pełnym tanich, zgranych klisz i chwytów rodem ze wspomnianej "wampirzej" sagi. Poza tym ponownie nie mamy tu żadnego, najmniejszego nawet zaskoczenia, a dowcipy na cały odcinek są może dwa, do tego kiepskie.

No i na koniec "Cult", który początkowo chcieliśmy sobie w ogóle odpuścić, ale zaczął się, gdy wychodziliśmy, i zatrzymał nas w środku. Fabuła tego serialu kręci się wokół... serialu, który wywiera na ludzi bardzo mocny wpływ i oddziałuje na ich sposób postrzegania rzeczywistości. Nie chcę specjalnie spoilerować, bo tu można bardzo łatwo zepsuć widzom frajdę, ale powiem tylko, że nawet mimo otwarcia klasyczną parką, która się poznaje i musi wspólnie rozwiązać tajemnicę, nie jest to kolejne The X-Files, tylko kojarzący się nieco z filmem "W paszczy szaleństwa" przemyślany konstrukt na wiele sezonów. Oby tylko nie okazał się dla widzów za trudny, bo byłoby szkoda, gdyby umarł przedwcześnie.

I tyle. Więcej pewnie obejrzymy w trakcie, ale póki co na mnie pora do łóżka. Jutro mam zamiar zdobyć podpis pięknej Yvonne Strahovski, jak również zobaczyć na żywo twardzieli z filmu "Niezniszczalni 2". Nie wszystkich rzecz jasna, ale zapowiadany jest i Sly, i Arnie, i Van Damme... Powinno być nieźle.

Czytaj więcej: COMIC-CON 2012: Wysyp żywych gwiazd

Czytaj więcej : COMIC-CON 2012: Serenity wciąż leci

[image-browser playlist="600980" suggest=""]


Jakub Ćwiek – polski autor fantastyki, znany przede wszystkim z bestsellerowej tetralogii "Kłamca". Z zawodu pisarz, publicysta, copywriter i scenarzysta, hobbystycznie aktor i reżyser teatralny. Znawca i miłośnik popkultury. Aktywny działacz fandomu. Korespondent Hatak.pl i "Nowej Fantastyki" na San Diego Comic-Conie 2012.

[image-browser playlist="600981" suggest=""]

[image-browser playlist="600982" suggest=""]

[image-browser playlist="600983" suggest=""]

[image-browser playlist="600984" suggest=""]

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj